sobota, 8 marca 2014

Ogień, wiatr i woda

W Australii pogoda bywa ekstremalna. Każdego roku jest mniej wiecej tydzień, kiedy temperatura przekracza codziennie 40 stopni. Trafiliśmy na naszą farmę w trakcie corocznej fali upałów, która w tym roku akurat postanowila potrwać ponad dwa tygodnie! W taką pogodę naprawdę nie bardzo da się zrobić cokolwiek na zewnątrz.




Generalnie w porze suchej tutaj nie pada, więc łatwo sobie wyobrazić, jak wysuszone i wyprażone na piątą stronę jest tutaj wszystko pod koniec lata. Łatwo więc o pożary, które są naprawdę poważnym niebezpieczeństwem dla ludzi żyjących poza miastami.

Pod koniec pierwszego tygodnia tutaj dowiedzieliśmy się od Shane, że taki wielki pożar buszu ponownie się rozpalił jakieś 100 km od nas. W radio co 15 minut podawali najświeższe wiadomości, o farmach i wioskach, które muszą zostać ewakuowane – a także prośby o pomoc wolontariuszy. Obszar pożaru obejmował (jeśli dobrze zrozumiałem) ponad 100 km kwadratowych, a gasić go przyjechały jednostki strażackie z bazy w Coober Pedy – ponad 8 godzin jazdy stąd!

Kilka dni później, byliśmy rano na rowerach badać szlaki. Wracając, zobaczyliśmy dym. Troche sie zaniepokoiliśmy, ale nasza gospodyni uspokoiła nas – to dym z tamtego pożaru. 100 kilometrów, a w powietrzu czuć było spaleniznę!


Bo wiecie, jak wieje, to też z rozmachem. Normalną rzeczą są tutaj whirlies – czyli takie małe i średnio-małe trąby powietrzne! Jedna z nich przeszła kilkanaście metrów od domu, kiedy pracowaliśmy na ganku... Miała z 6 metrów średnicy, 15 wysokości, zasysała sobie wesoło piach i spieszyła się z nim gdzieś dalej ;)
Ale wracając do pożaru, sama pogoda przyszła z odsieczą. W ciągu dwóch dni ochłodziło się o jakieś 20 stopni (do przyjemnych 23), i wreszcie przyszedł deszcz. I to jaki.
















[króciutkie ujęcia, bo nasz netbook nie ogarnia edytowania filmów;)]

Burza trwała jakieś 20 minut , ale była tak intensywna, że nasz wyschnięty strumyk zmienił się w ...zdecydowanie nie wyschnięty ; )



[ze schodów płynie mały, ale żwawy wodospad. na zdjęciu już traci na sile]


Pogoda tutaj zrobiła na mnie wrażenie. Naprawdę nie ma z nią żartów – wiadomości w radio z ostrzeżeń pożarowych zmieniły się w komunikaty o ‘flash floods’... Przynajmniej pożar buszu zgasł. Paddy, mąż naszej szefowej pojechał na kolejne strzyżenie owiec dzień później, bo drogi były podtopione. Nie było to dla nich nic dziwnego, tak tutaj po prostu jest. I zastanawiam się, jak ludzie dawali sobie tutaj radę 100 lat temu, kiedy nie mieli samochodów terenowych, elektryczności, radia ani straży pożarnej.

[k]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz