środa, 29 stycznia 2014

Mornington

Pierwszym przystankiem na naszej trasie jest Mornington - miejscowość położona ok.60 km na południe od Melbourne. Tam mieszka nasz pierwszy gospodarz - host, u którego spędzimy kilka dni.


Spotkaliśmy się z Timem w Melbourne na publicznym balkonie w jednym z budynków przy dworcu kolejowym, gdzie odbywała się impreza dla couchsurferów, czyli ludzi, którzy tak jak my nocują u życzliwych lokalnych gospodarzy oraz dla hostów, czyli tych, którzy noclegów użyczają. Ponieważ przybyliśmy z plecakami wzbudziliśmy dużo zainteresowania jako TRUE Couchsurfers ;) - w dodatku import prosto z Polski, ho ho... Byliśmy zdani na Tima, który miał nas zabrać ze sobą autem wracając, więc liczyliśmy, że impreza szybko się skończy. I mimo że się na to nie zapowiadało, jakąś godzinę później wracaliśmy już do Mornington za sprawą policji, która wparowała na dach i imprezowiczów przegoniła. I to naprawdę nie my ich wezwaliśmy ;)

Tim jest około 50-letnim facetem mocno zaangażowanym w couchsurfing - użycza noclegu wielu osobom, organizuje imprezy, wrzuca dużo zdjęć na facebooka...  Zajeżdżamy pod jego domek, z którego wyskakują dwa małe, uradowane psy. Tim pokazuje nam nasz pokój i lodówkę. Tyle. Ani słowa więcej. W drugim pokoju śpi dziewczyna z New Jersey. Tim sprawia dziwne wrażenie, ona też. Znaleźliśmy się w jakimś przedziwnym miejscu, w negatywnym tego słowa znaczeniu... Ale cóż, idziemy spać w nadziei, że rano będzie lepiej, a jak nie to się stąd wyniesiemy (chociaż nie do końca wiadomo, dokąd). Na szczęście, rano jest lepiej :) Zdecydowanie lepiej. Zakolczykowana Amerykanka o fioletowych, wygolonych włosach nie zachowuje się już tak bucowato, a Tim mówi (!) i nawet proponuje nam wycieczkę na plażę. Więc zadowoleni z takiego obrotu spraw pakujemy ręczniki do plecaków, do bagażnika auta rowery i takie małe deski do pływania na falach (bodyboardingu - Kuba), i ruszamy :)




Kiedy dotarliśmy dokąd się dało samochodem, wyciągnęliśmy rowery i pojechaliśmy na sam koniec półwyspu podziwiając widoki i oganiając się od much. Niestety muchy są wszechobecne i absolutnie upierdliwe. Najchętniej próbują wlatywać do nosa, czasem do uszu, a czasem tylko do ust. 















Zdjęć z pływania na falach nie mamy, bo oboje byliśmy zajęci J Obok nas dwójka surferów próbowała łapać fale, ale dla nich były one jednak nieco za słabe. Dla nas w sam raz. Świetna zabawa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz