[Widok z Top of the Rock. Budynek w centrum to Empire State Building, daleko w tyle z prawej widać Freedom Tower, czyli One World Trade Center najwyższy budynek na Manhattanie wzniesiony obok 9/11 Memorial]
środa, 18 czerwca 2014
NY: Good Bye and Good Night
Ostatniego dnia odwiedziliśmy Museum od Modern Art (MoMA) i wjechaliśmy na szczyt Rockefeller Center (Top of the Rock) zobaczyć miasto z góry. Na koniec przepłynęliśmy się jeszcze raz naszym ulubionym darmowym promem do Staten Island, z którego można podziwiać Manhattan i Statuę Wolności. Pożegnaliśmy się z miastem i czas wracać do domu :)
wtorek, 17 czerwca 2014
NY: Central Park i Brooklyn
Nasze zwiedzanie Nowego Jorku odbywało się w dużej mierze za pomocą czerwonego autobusu dla turystów. Tak, tak - jeździliśmy na górze i cykaliśmy zdjęcia :) Przewodnik mówi, a teraz proszę przygotować aparaty, bo z lewej strony za tym budynkiem pojawi się piękny widok na Empire State Building i kilkadziesiąt osób na raz odwraca posłusznie główki w lewo i pstryka. Zabawne to było, ale fajnie :) Pierwszego dnia zwiedzaliśmy w ten sposób Downtown, czyli większość głównych atrakcji, drugiego dnia Central Park i okolice, a trzeciego przejechaliśmy się przez Brooklyn.
[Central Park - 341 hektarów zieleni w centrum miasta. Świetne miejsce, żeby oderwać się na chwile od zgiełku i tłumu. Na obrzeżach parku jest jeszcze sporo ludzi, ale wystarczy się trochę zagłębić i można spokojnie znaleźć przyjemne, w miarę ciche i odosobnione miejsce na ławeczce]
NY: Manhattan
No więc byliśmy w Nowym Jorku, jednym z największych miast na świecie i największym w USA. Kiedyś nawet było stolicą świeżo powstałych Stanów Zjednoczonych. Nowy Jork składa się z pięciu dzielnic (boroughs): Manhattanu, Brooklynu, Bronxu, Queens i Staten Island. Jak większość turystów, większość czasu spędziliśmy na Manhattanie, ale widzieliśmy też kawałek Brooklynu i postawiliśmy stopę na Staten Island.
[Głowa Kuby wystająca z promu kursującego pomiędzy Manhattanem a Staten Island. W tle Lower Manhattan (a jakże! dzielnice są również podzielone na poddzielnice)
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Las zmieniony w kamień
7.06 (sobota)
Przed wylotem na Wschodnie Wybrzeże Stanów udało nam się
zobaczyć jeszcze jedną kalifornijską atrakcję: skamieniały las. I to nie jest
żadna metafora! Kilka(naście?) milionów lat temu, wybuchł wulkan. Pobliskie drzewa wywróciły
się, i w całości zostały przykryte pyłem wulkanicznym. Zabezpieczone w ten
sposób przed gniciem, nasączały się bardzo wysoko zmineralizowaną wodą.
Minerały (głównie silikon i krzem) odkładały się w komórkach rośliny, aż do momentu, kiedy w całości je
zastąpiły – jednocześnie zachowując ich wygląd. Brzmi niejasno? Przykład:
[To jest w 100% kamień!]
niedziela, 8 czerwca 2014
Alcatraz i Golden Gate Bridge
Ostatniego
dnia naszego pobytu w San Francisco odwiedziliśmy byłe więzienie w Alcatraz i
most Golden Gate – według nas dwa najciekawsze miejsca.
Alcatraz to wyspa oddalona 2 km od wybrzeża miasta. Znajduje się na niej nieczynne już więzienie o zaostrzonym rygorze, działające od 1934 do 1963 roku. To tutaj trafiali najgorsi więźniowie w kraju. Krąży tutaj powiedzenie ‘Jeśli łamiesz zasady, idziesz do więzienia. Jeśli łamiesz zasady więzienne, idziesz do Alcatraz’.
sobota, 7 czerwca 2014
San Francisco
Czy komuś z
was San Francisco kojarzy się ze Św. Franciszkiem? Pewnie do tej pory nie bardzo, ale
od momentu zadania pytania zbieżność jest jasna. Miasto zostało założone w
1776 r. przez hiszpańskich kolonizatorów, którzy stworzyli tutaj misję imienia
świętego Franciszka z Asyżu. Miasto
należało do Hiszpanii, później do Meksyku, a na
koniec zostało przyłączone do USA. Obecnie San Francisco jest dużym miastem znanym m.in. z
czerwonego mostu Golden Gate, więzienia Alcatraz, dużej fabryki czekolady i specyficznych stromych
uliczek obrośniętych ładnymi domkami. No i jest też ojczyzną hipsterów, a wcześniej beatników i hipisów :)
Santa Rosa i okolice
31.05 (sobota)
Wczoraj wieczorem dojechaliśmy do Santa Rosa. Tutaj zatrzymamy się na tydzień i odpoczniemy trochę. W ciągu ostatnich szesnastu dni przejechaliśmy ponad 5100 kilometrów, i - mówiąc oględnie - już nam się nie chce ; )
Wczoraj wieczorem dojechaliśmy do Santa Rosa. Tutaj zatrzymamy się na tydzień i odpoczniemy trochę. W ciągu ostatnich szesnastu dni przejechaliśmy ponad 5100 kilometrów, i - mówiąc oględnie - już nam się nie chce ; )
[Anita i Jarek, u których zostajemy. Są super ;) Zdjęcie: Jarek Zięba]
poniedziałek, 2 czerwca 2014
Yosemite
27 maja (wtorek)
Wczoraj prawie 50 stopni w Death
Valley, dzisiaj ośnieżone szczyty i zamarznięte jeziora w Parku Narodowym
Yosemite (wbrew pozorom, czyta się to 'Josemiti', hm]. Park położony jest na zachodnich zboczach gór Sierra Nevada. Jest najbardziej znany z granitowych urwisk, wodospadów, łąk, czystych potoków i
występujących tutaj sekwoi olbrzymich. Yosemite jest jednym z najstarszych i największych parków narodowych w USA.
Spędziliśmy
w tych okolicach w sumie dwa i pół dnia. Wypatrywaliśmy niedźwiedzi, bo ponoć tutaj
są. Przydrożne potoki aż się proszą o kadr z niedźwiedziem polującym
na łososie - niestety żadnego nie spotkaliśmy. Natknęliśmy się za to na kilka innych stworzonek, w tym oczywiście masę wszechobecnych wiewiórek i masę pięknych widoków.
piątek, 30 maja 2014
Death Valley
26 maja (poniedziałek)
Jesteśmy z powrotem w Kalifornii,
zaraz przy granicy z Nevadą, wciąż na pustyni. Jedziemy do Death Valley, czyli Doliny Śmierci. Nic tutaj nie żyje i nie ma prawa żyć, bo nie ma wody i jest okrutnie
gorąco. Dawno temu pewien wędrowiec znalazł na dnie doliny małe jeziorko.
Uradowany chciał napoić swojego konia. Musiał być piekielnie sfrustrowany kiedy
okazało się, że woda jest słona. Wędrowiec nazwał to miejsce Badwater, czyli Zła Woda i nazwa ta się przyjęła. Badwater stanowi największą depresję w Ameryce
Północnej, położone jest 85,5 metra poniżej poziomu morza. Dolina śmierci jest najbardziej suchym miejscem
Ameryki i jednym z najgorętszych miejsc na Ziemi. W 1913 roku zanotowano tutaj
światowy rekord temperatury powietrza: 56,7 °C. W dzień, w którym
odwiedziliśmy dolinę licznik pokazywał 49°C
(okolice godziny 18.00!). Wysiadanie z samochodu z klimatyzacją w takich
warunkach przypomina otwierania nagrzanego piekarnika.
Vegas, babe!
Las Vegas jest absurdalne. Głównie w sposób, którego można
się spodziewać – tłumy ludzi, kasyna, dzikie ilości automatów do gry, kelnerki
tańczące na barze, na ulicy poprzebierani (lub porozbierani) ludzie pozujący do
zdjęć. A z nieco bardziej zaskakującej strony: duża część tłumu jest mocno
punkowa, zakolczykowana i wytatuowana, a duża część osób zbierających kasę na
ulicy to bezdomni z kartonowymi tabliczkami. Co jakiś czas można spotkać jakiś
wieczór panieński albo kawalerski, ludzie chodzą po ulicy z piwem w ręce, a
najczęściej z wielkim plastikowym pojemnikiem drinkowym z rurką. Oczywiście
wszystko świeci i mryga. Miasto budzi się do życia o zmierzchu, po części
pewnie dlatego, że jest położone w środku pustyni i w dzień nie idzie wytrzymać
spacerując po mieście. Nie spacerowaliśmy więc, tylko pojechaliśmy zobaczyć
zbudowaną w latach 30. wielką tamę
Hoovera.
niedziela, 25 maja 2014
Czerwona kraina, czyli Kanion Antylop i Zion
24 maja (sobota)
Chyba nam się mózgi przegrzeją od nadmiaru wrażeń. Codziennie
jesteśmy w innym miejscu i widzimy coś nowego. Przydałoby się więcej czasu na
trawienie doświadczeń. Ale cóż, koncepcja tego wyjazdu jest taka, żeby zobaczyć
dużo w krótkim czasie : )
Wczoraj byliśmy w sumie w trzech stanach. Ruszyliśmy z
Arizony, z Flagstaff do Kanionu Antylop na północy stanu. Początek naszej wizyty był trudny. Właśnie zaczął się długi
weekend (wolny Memorial Day w poniedziałek), odpowiednik naszej majówki. Tłumy ludzi i chaos organizacyjny (czekanie pół
godziny w kolejce po jakiekolwiek informacje plus fakt, że cena biletu jest 6
razy wyższa niż myśleliśmy) sprawiają, że strzelamy focha i wychodzimy
zirytowani, mimo że jechaliśmy tutaj kawał drogi. Za rogiem znaleźliśmy jednak
inną firmę, mniej popularną (uff) i tańszą. Ostatecznie więc poszliśmy i nie
żałujemy :)
piątek, 23 maja 2014
Grand Canyon
22-23.05 (czwartek, piątek)
Jeśli myśleliście (tak jak my wcześniej), że Wielki Kanion znajduje się on
w stanie Colorado, to niestety zmyłka. Wielki Kanion należy do Arizony, a
nazywa się go Kanionem Colorado, ponieważ przepływa przez niego rzeka Colorado.
Zaczęła ona płynąć na tym terenie jakieś 17 milionów lat temu, powoli drążąc
sobie ścieżki. W tym kontekście czasowym dzieje ludzkości są ledwie ułamkiem
sekundy, nie mówiąc już o żywocie jednego pokolenia. To jedno z tych miejsc, gdzie bardzo
dobitnie można odczuć potęgę natury.
Rzeka zaczęła żłobić ziemię warstwa po warstwie, odsłaniając
skały sprzed 2 bilionów lat (!). To jest ta kategoria liczb, której mój umysł
już praktycznie nie ogarnia. Obecnie kanion ma 446 km długości i do 29 km
szerokości, a w najgłębszym miejscu ponad milę (1,8 km) głębokości.
Co dodatkowo dziwne i niespotykane: to jest kanion, a więc te
ogromne góry, urwiska i ściany skalne zaczynasz oglądać z góry, ponieważ
znajdują się tak naprawdę w wieeelkiej dziurze w ziemi.
Wielki Kanion jest .. naprawdę wielki, ogromny. I piękny – robi niesamowite wrażenie, chociaż zdjęcia nie oddają tego w pełni.
czwartek, 22 maja 2014
Post długi jak Route 66
20-21.05 (wtorek, środa)
Pomiędzy Los Angeles a Wielkim Kanionem, który jest naszym
kolejnym przystankiem, jedziemy przez dwa dni po Route 66. Nazywana też ‘Główną
ulicą USA’ i ‘Drogą-Matką’, prowadzi praktycznie na poprzek kontynentu (z Chicago
na wybrzeże w Santa Monica). Ma bardzo bogatą historię (dla zainteresowanych:),
ale okres jej świetności przypadł na lata 50 i 60 zeszłego wieku. Wtedy wycieczki
nią były jedną z popularnych amerykańskich rozrywek. Powstała więc masa
przydrożnych moteli, stacji benzynowych, restauracji i jadłodajni. Jednak w
latach 80, przy rozbudowie sieci nowoczesnych autostrad, większość Route 66
została odcięta od głównego ruchu. Motele upadły, a miasta wyludniły się. I
właśnie taka droga jest teraz atrakcją – nostalgiczną wycieczką do czasów,
kiedy kraj kwitł, a ludziom żyło się dostatniej.
poniedziałek, 19 maja 2014
Lindy w Los Angeles i Hollywood
No i znaleźliśmy się we właściwym miejscu, we właściwym czasie.
W Los Angeles naszym hostem jest Kari, dziewczyna która tak jak my tańczy lindy hop. W związku z tym byliśmy bardzo chętni, żeby pójść razem potańczyć. I poszliśmy: jak się okazało na dużą imprezę swingową organizowaną w stulecie urodzin nieżyjącego już Frankiego Manninga, legendarnego tancerza, który w latach 80. razem z kilkoma innymi osobami zapoczątkował 'drugą erę swingu'. Na imprezie obecny był syn Frankiego i wielu świetnych tancerzy.
[Z dedykacją dla Swing'n'Sway :) ]
Pacific Highway
16-17.05 (piątek, sobota)
Za Carmel zaczyna się jeden z ważnych powodów, dla których po Kalifornii zdecydowaliśmy się podróżować autem: Pacific Highway 101 (zwaną w skrócie PCH). Jest to słynna droga widokowa, wijąca się wzdłuż wybrzeża, pomiędzy oceanem a górami. Powstała w latach 30 XXw, i od tego czasu podróż nią jest atrakcją samą w sobie. Nic dziwnego.
[Zapowiedź fajnej trasy, lubię jazdę po zakrętach :-) Tato, podobało by Ci się.]
sobota, 17 maja 2014
Kalifornia - pierwsze wrażenia
14-15 maja (środa, czwartek)
Dotarliśmy do San Francisco. Odbieramy nasze wypożyczone auto
– pięknego, nowiutkiego forda focusa z 8 milami przebiegu i zafoliowaną
instrukcją obsługi (!). Pierwsze etap naszej podróży po USA, to przejazd do Los
Angeles widokową autostradą 101 (Pacific Highway) ciągnącą się wzdłuż wybrzeża.
W drodze do początku autostrady zahaczamy o Santa Cruz – miasto z bardzo specyficzną atmosferą. Z jednej strony
bardzo plażowe i wyluzowane, po ulicach snują się indywidualiści do potęgi –
kolorowe włosy, dziwne fryzury, tatuaże, śmieszne okulary.. takie klimaty (ale w starym, a nie hipsterskim stylu). Ale
jest też coś dziwnie niepokojącego w tym mieście, zwłaszcza kiedy zaczyna
zapadać zmrok. Na ulicach pojawiają się jakieś ciemne typy i robi się mniej przyjemnie.
[Na plaży w Santa Cruz]
piątek, 16 maja 2014
Hula
13.05 (wtorek)
Wizyta na Hawajach nie byłaby kompletna bez zobaczenia hula!
Mimo zmęczenia po Stairway to Heaven wybraliśmy się więc na słynną plażę w
Waikiki, gdzie można obejrzeć darmowe
pokazy :-) Szybko znaleźliśmy właściwe miejsce, zajęliśmy strategiczny kamień z
dobrym widokiem, i pół godziny później...
środa, 14 maja 2014
Stairway to heaven
13 maja (wtorek)
Wstajemy po 2 w nocy. Woda, kurtka i latarka w plecaku. Na miejscu jesteśmy o 3.10. Mamy 50 minut, żeby dostać się na początek szlaku zanim pojawi się strażnik. Latarki w dłoń i idziemy według wskazówek znalezionych w internecie. Przejść przez dziurę w płocie, tu skręcić, tam znaleźć ścieżkę... Udało się. Przed nami pną się w górę Schody do nieba.
Honolulu
12 maja (poniedziałek)
Cały dzień spędziliśmy w mieście. Oglądaliśmy pomniki i pałac z czasów, kiedy Hawaje były monarchią, a królowie mieli ciekawe imiona (jak król Kamehameha). Byliśmy też w ogrodach botanicznych i widzieliśmy m. in. największy kwiat na świecie. Wieczorem przeszliśmy się przez jedną z najbardziej turystycznych uliczek, gdzie każdy chciał nam coś sprzedać, dać ulotkę albo przyciągnąć nasza uwagę swoim ulicznym show. Uciekliśmy więc czym prędzej.
[Pałac 'Iolani]
wtorek, 13 maja 2014
Pchli targ po hawajsku
11.05 (niedziela)
Po dwóch pełnych wrażeń dniach, niedzielę zaplanowaliśmy jako czas na relaks. Wybraliśmy się na Aloha Stadium, gdzie co tydzień odbywają się spotkania 'swap meet', czyli 'spotkania, żeby się wymieniać'. Myślałem, że to będzie pchli targ, starocie, czy coś takiego. Ale nie, nazwa zobowiązuje. Można się świetnie, choć jednostronnie powymieniać: pieniądze za pamiątki ; )
[Autentyczny amerykański turysta na pierwszym planie, flaga Hawajów dumnie na drugim]
North Shore
10.05 (sobota)
Plan na dzisiaj to północne wybrzeże wyspy. Tori zaprosiła do siebie jedną ze swoich koleżanek, która regularnie oprowadza gości po Oahu, i będziemy zwiedzać wspólnie :-)
Po spokojnym poranku z kawą i internetem, po 11 ruszyliśmy w drogę. Pierwszy przystanek: Dole Plantation, gdzie hoduje się ananasa! Na Hawajach w XX wieku jedną z głównych gałęzi przemysłu były plantacje ananasów oraz trzciny cukrowej. Obecnie nie uprawia się już ich prawie wcale, ale nie przeszkadza to w robieniu na nich biznesu ;-)
poniedziałek, 12 maja 2014
Aloha!
Jesteśmy na Hawajach! Wyruszyliśmy z Sydney w czwartek wieczorem, a do
Honolulu dotarliśmy w czwartek rano. Tak, tak – dostaliśmy dodatkowy dzień przekraczając
międzynarodową linię zmiany daty :)
sobota, 10 maja 2014
Pożegnanie z Queensland
No i ostatecznie okazało się, że 'nie ma tego złego...' :-) Dwa tygodnie spędzone wśród roślinek były świetne. David i Jeanette są cudnymi, szczęśliwymi i ciekawymi ludźmi. Dzięki nim zobaczyliśmy, poznaliśmy i mieliśmy okazję doświadczyć masy fajnych rzeczy. Jeśli będziecie kiedyś w Australii, koniecznie ich odwiedźcie!
Sześć tygodni na dwóch farmach minęło zaskakująco szybko, i nagle byliśmy znów w pociągu, tym razem jadąc na południe. Na stacji w Gympie (20 km od Rossmount), pożegnał nas jeden z wyjątkowych ptaków Australii: kookaburra. Wygląda trochę jak Zorro, i jest znany ze swojego (od)głosu - głośnego i prawie ludzkiego śmiechu
Sześć tygodni na dwóch farmach minęło zaskakująco szybko, i nagle byliśmy znów w pociągu, tym razem jadąc na południe. Na stacji w Gympie (20 km od Rossmount), pożegnał nas jeden z wyjątkowych ptaków Australii: kookaburra. Wygląda trochę jak Zorro, i jest znany ze swojego (od)głosu - głośnego i prawie ludzkiego śmiechu
A teraz krótko o naszych dalszych planach, które od początku podróży trochę wyewoluowały :-) Po przesiadce na samolot, jesteśmy w drodze do ostatniego miejsca, które zobaczymy w Australii - Sydney. Po trzech dniach tam, lecimy z powrotem na półkulę północną, a konkretnie do US of A! Mam nadzieję, że nas wpuszczą. Zaczynamy od tygodnia na Hawajach, po czym lecimy do San Francisco. Tam od razu wynajmujemy auto, i jedziemy w dwutygodniową pętlę po Kalifornii (wzdłuż wybrzeża do Los Angeles, Route 66 do Wielkiego Kanionu, Las Vegas, parki narodowe Death Valley i Yosemite, jezioro Tahoe). Z powrotem w San Fran, spędzamy tam i w okolicy tydzień. Następnie (już w czerwcu!) przenosimy się na prawie dwa tygodnie do Nju Jorku, i pewnie zahaczamy o Niagarę. Szczegółowe plany na ten finisz jeszcze nie są znane ;-) Tak czy inaczej, do Polski lecimy 17 czerwca, a w Krakowie będziemy od początku lipca. Do zobaczenia wtedy!
[k]
Trzy dni w Sydney
6.05
Jesteśmy w Sydney. Po nocy spędzonej na lotnisku (tym razem
wygodnie leżąc sobie na podłodze) dojechaliśmy do naszego hostelu. Po drodze
witały nas billboardy zwracające uwagę, żeby ostrożnie przechodzić przez ulicę,
a w radiu mówili, że autobus potrącił śmiertelnie przechodnia. ‘To już trzeci
taki wypadek w ciągu ostatnich 5 miesięcy’. No ok, będziemy uważać.
Okazuje się, że rzeczywiście kierowcy jeżdżą nie bardzo
zwracając uwagę na przechodniów - mają zielone, to jadą. A przechodnie łażą na
czerwonym jak im się podoba. Po krótkim spacerze wiemy dlaczego. Żeby doczekać
się na jedno zielone światło trzeba mieć sporo cierpliwości, a jeśli ktoś chce
przejść zgodnie z prawem całą drogę do pracy mijając kilkanaście przejść, to
chyba pretenduje do bycia świętym.
środa, 7 maja 2014
Węże!
Dzisiaj kilka historii o naszych pozostałych spotkaniach z
lokalnymi wężami :-)
Zaraz na początku pobytu w Rossmount, kiedy okazało się,
że David hoduje węże, poszliśmy je zobaczyć. No i dostałem takiego do
potrzymania! W dotyku trochę podobnie do krokodyla - wydaje się, że będzie
zimny i oślizgły, a jest spoko. Duża różnica jest taka, że wąż cały czas się
rusza! Nie można go unieruchomić, bo wtedy czuje się zagrożony i może
zaatakować. Więc trzeba cały czas przekładać pod nim ręce (trochę, jakby
przesuwać żywą linę), żeby miał wrażenie, że gdzieś idzie :-) Tylko w jednym
momencie mnie przestraszył: nagle zaczął zaciskać się wokół mojej ręki!
Poczułem, jakbym się witał z kimś o bardzo zdecydowanym uścisku dłoni. Na
szczęście szybko puścił, ale zrobiło to na mnie wrażenie. Nie zazdroszczę myszy
z poprzedniego wpisu ;-)
wtorek, 6 maja 2014
Wycieczka do Noosa i polowanie na dziobaka
30.04 (środa)
Kolejny wolny dzień, kolejna wycieczka : ) Tym razem
gospodarze w drodze na zakupy podrzucili nas do nadmorskiej miesjcowości Noosa.
Noosa leży na turystycznym odcinku wybrzeża na północ od Brisbane, nazywanym
Sunshine Coast (Słoneczne Wybrzeże). Tu swoje domy mają bogaci i sławni, a na
falach ćwiczą surferzy. Na szczęście mimo tego całego wypasu miejscowość jest
sympatyczna, i nie bardzo zatłoczona - przynajmniej w środę przed południem ; )
[Domki wypoczynkowe z prywatnym nabrzeżem. Tak że tego.]
poniedziałek, 5 maja 2014
Eksperyment
David zafundował nam eksperyment. Posadził nas przy stole,
zapodał po talerzyku z owocami. Pięć różnych owoców, wszystkie z kategorii
Bardzo kwaśne, po dwa kawałki każdego z nich.
sobota, 3 maja 2014
Defliny, kraby i plaże
24.04 (czwartek)
Dzisiaj wybraliśmy się na wycieczkę. Nasi gospodarze
pożyczyli nam auto, powiedzieli co, gdzie i kiedy zobaczyć, więc z samego rana
zebraliśmy nasze graty i ruszyliśmy lewą stroną drogi na wybrzeże. Pierwszy
postój, 50 km od farmy i już nad oceanem: Tin Can Bay i karmienie delfinów : )
czwartek, 1 maja 2014
Farma 3, czyli drzewka w Rossmount
Jesteśmy na farmie w Rossmount. Właściwie nie tyle farmie, co szkółce leśnej połączonej z kilkoma pokojami do wynajęcia. Tutaj na każdym niemal kroku można spotkać jakieś nieznane nam drzewo albo
krzak. Nasi gospodarze to pełni energii i humoru ludzie pod siedemdziesiątkę, którzy chętnie opowiadają nam o swojej
farmie, rodzinie i wyprawach do Azji,
którą zwiedzili wzdłuż i wszerz.
Mieszkamy w przyczepie kempingowej za domem i bardzo nam tam wygodnie.
Wszystkie posiłki jemy wspólnie. Mamy bardzo usystematyzowany plan dnia:
7:00-8:00 śniadanie
8:00-10:30 praca
10-30-11:00 przerwa na kawę
11:00 - 13:00 praca
13:00-15:30 lunch i czas wolny
15.30-17:00 praca
17.00-19:00 wolne
19:00 obiad
Jak widzicie dużo czasu przeznaczone jest na posiłki i
wspólne siedzenie przy stole. To jest
coś, co bardzo nam się tu spodobało i chcemy zabrać ze sobą do domu zwyczaj
przywiązywania większej wagi do jedzenia (co jesz i jak jesz).
Naszym głównym i
praktycznie jedynym zajęciem jest plewienie. Walczymy z powojem i innymi chaszczami w sadzie kaki (persimmon).
I tutaj mały
apel: Ludzie, uprawiajcie ogródek! Po kilku dniach pracy dochodzę do wniosku,
że chyba nic nie zapewnia takiej higieny psychicznej jak powydzieranie trawy od
czasu do czasu. Myślę, że tego typu zajęcie to świetna przeciwwaga dla
zabieganego życia pracującego człowieka. Nie dość, że można znaleźć chwilę spokoju, oderwać się
trochę od rzeczywistości, zastanowić nad życiem, pobyć wśród roślinek, to jeszcze można zrobić coś
pożytecznego. Wprawdzie po ponad tygodniu plewienia dzień w dzień, już powoli
mam trochę dość i palce bolą, ale widzę w tym zajęciu źródło zdrowia i dobrobytu
:)
[Kaki, (persimmon)]
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
Great Keppel Island
16-18.04
Przed wyjazdem na naszą kolejną farmę chcieliśmy zobaczyć
rafę koralową. W związku z tym prawie trzy dni spędziliśmy na wyspie Great
Keppel Island, która jest nią otoczona.
Sama wyspa piękna: plaże pełne miękkiego jak mąka piasku, palmy, eukaliptusy i
latające wśród nich kolorowe papugi. Do tego przyjemna, słoneczna pogoda. Na
plażowanie i spacery po wyspie warunki jak znalazł.
czwartek, 24 kwietnia 2014
Krokodyle
15.04
Wybraliśmy się na wycieczkę na farmę krokodyli, zobaczyć je
na żywo i przekonać się, że one naprawdę istnieją! Na tej farmie jest ich ponad
3000. Hoduje się je głównie na skórę, częściowo też dla krokodylego mięsa. Nikt
tutaj nie udaje, że chroni krokodyle dla ich dobra, bo to takie fantastyczne
stworzenia. Tutaj działa polityka protecting
by commerce, która polega właśnie na tym, że zwierzęta poddane są ochronie
z chęci zysku. Nie zmienia to faktu, że rzeczywiście są zadbane i chronione. Nie
jest to więc rezerwat, tylko farma.
.
niedziela, 20 kwietnia 2014
Ta ostatnia niedziela...
13 kwietnia, niedziela
Dzisiaj niezbyt przyjemny wpis o tym jak szybko i
niespodziewanie może się zmienić sytuacja, w której jesteście. W naszym
przypadku zmienić na gorsze, przynajmniej patrząc z obecnej perspektywy. Całe
szczęście, wszystko kończy się przyzwoicie. Otóż, zostaliśmy zwolnieni/
wyrzuceni(?) z naszej farmy.
Około południa przyszedł do nas Ryan i z uśmiechem na ustach
pyta, jak tam wesele (przy którym wczoraj pracowaliśmy) i taka tam gadka
szmatka. Po czym mówi, że wiecie co, bo teraz pada i tak w ogóle to nie bardzo
mamy dla was zajęcie, więc nie będziemy was już potrzebować. To zastanówcie
się, co chcecie robić dalej, mogę was jutro podwieźć do miasta jakby co...
W górę rzeki
11.04
W piątek w południe skończyliśmy wszystkie zadania, jakie mieli dla nas
gospodarze na ten dzień. Postanowiliśmy więc wykorzystać niespodziewane wolne
popołudnie na jedną z atrakcji znajdujących się na samej farmie – i popływać
trochę na canoe.
Canoe (lub bardziej swojsko, kanu) to zasadniczo taki ciut
większy kajak. Tak samo się wiosłuje, tak samo się chyboce na boki przy
wsiadaniu, tak samo się wywróci, jeśli się uprzesz... Okazało się natomiast, że
te wszystkie rzeczy są dla Beaty nowością. Początek podróży był więc nieco
niepewny, ale dość szybko ogarnęliśmy system jak jednocześnie machać wiosłem i
nie ryzykować wpadnięcia do wody : ) Prąd w rzeczce był słaby i płynęło się bardzo przyjemnie.
[Wesoły gondolier]
sobota, 19 kwietnia 2014
Wesele po australijsku
Poniższy post na podstawie moich listów do matki :) Z dedykacją
dla Kasi i Maćka oraz Klaudii i Matiego :)
‘Byliśmy wczoraj na weselu! :) Na naszej farmie jest sala
weselna i co tydzień jest wesele. Często pomagamy rozkładać stoliki, myć
krzesła i takie tam. Prawie tydzień temu krzątając się w okolicy poznaliśmy
Davida, ojca panny młodej, który przyjechał tu tydzień przed weselem, i
zamieniliśmy kilka zdań kim jesteśmy, co tu robimy itd. Kilka dni później nasz
Ryan powiedział nam, że David szuka dwóch osób do obsługi baru podczas wesela i
chciałby z nami pogadać jeśli byśmy chcieli. A chcieliśmy bardzo :)
Nietoperze i jaskinie
Jedną z większych atrakcji w okolicy są Capricorn Caves,
czyli jaskinie, w których można spotkać nietoperze (bent-wing bats). W sobotę wybraliśmy się tam na tzw. Adventure
Tour. Hm. W sumie nie wiedzieliśmy co to znaczy i co tam się będzie działo, bo
Niki nam zarezerwowała bilety.
Po pierwsze, grupa zarezerwowana na tą samą godzinę co
my, nie pojawiła się. Więc byliśmy tylko we dwójkę i nasz przewodnik :) Na
początek dostaliśmy uprzęże do wspinaczki skałkowej i kaski i zaczęliśmy od
zjeżdżania na linach ze skał. Na początek mała, ćwiczeniowa trasa, żeby ogarnąć
jak co działa, później większa, fajna. Myśleliśmy, że to ma do czegoś
prowadzić, ale nie... Na tym zakończyła
się część linkowa. I tak było fajnie, tylko trochę mało.
Na kolejnym etapie
dostaliśmy kombinezony i ruszyliśmy do jaskiń. I tutaj zaczęła się zabawa.
Praca na farmie, czyli o kurkach i krówkach
Wstajemy ok. 6 rano. Jemy śniadanie, zwykle owsiankę albo
jajecznicę i tosty. Kawa obowiązkowo do tego. W tle radio serwuje stare
przeboje (bardzo stare) przeplatane z nagła hitem Pink albo Katty Perry. W
pracy jesteśmy od 7 lub 8.
Naszym stałym
obowiązkiem porannym jest zajmowanie się kurami. Jest ich dziesięć, trzeba im
nasypać ziarna (a najpierw znaleźć ich miskę zakopaną gdzieś w sianie),
wymienić wodę i zebrać jajka. Kurki nas kochają. Jak tylko zbliżamy się do
kurnika, ustawiają się przy drzwiach i podskakują podekscytowane. Wprawdzie jak
tylko biorę do ręki puszkę z ziarnem, żeby im nasypać, to trochę obawiam się,
że z tego entuzjazmu wydziobią mi oko, ale z każdym dniem obawiam się mniej :)
Raz nawet, kiedy miały dzień wychodnego i zaganiałam je wieczorem do kurnika,
szły za mną posłusznie w rządku. Tak więc nasza relacja kwitnie!
A wracając do pracy, codziennie dostajemy jakieś zadania do
wykonania. Plewienie ogródka, ściąganie drutu kolczastego z płotu, koszenie
trawników, ustawianie stolików na sali weselnej, mycie krzeseł, sprzątanie,
podcinanie gałęzi, cięcie drewna, mycie wodopojów dla krów z masy glonów..
Niedawno też pomagaliśmy Ryanowi przetransportować 103 cielaczki, właśnie oddzielone od mam, do ich nowej
zagrody. Biedaki płakały (ryczały i
wyły) za mamami przez prawie 3 dni. I noce - wiemy, bo mieszkają niedaleko
naszego domku. Odkąd tu zamieszkały naszym obowiązkiem jest zajmowanie się
nimi. Dwa razy dziennie dajemy im
siano. Jest to proces o tyle skomplikowany,
że trzeba je najpierw przegonić z jednej zagrody do drugiej, załadować porcję
siana, po czym zagonić z powrotem do zagrody pierwszej. A że, póki co,
są ogólnie dość wystraszone, to trzeba postarać się przestraszyć je
tylko troszkę. Na tyle, żeby przemieściły
się tam gdzie chcesz, ale nie za bardzo, żeby nie wpadły w panikę i nie zaczęły
biec wpadając jedne na drugie, a ostatecznie w płot robiąc sobie krzywdę.
Dodatkowo stwierdzam, że powiedzenie 'stać jak krowa' jest
bardzo zasadne. Stanie ci taka jedna z
drugą normalnie w przejściu i ruch cielaków się tamuje, albo co gorsza zawraca
i całą akcję trzeba powtarzać od początku.
W trakcie naszego dnia pracy mamy godzinną przerwę na lunch
ok. 12.00. A potem druga tura pracy do ok. 17. Tutaj znów zabawa z cielakami w
berka.
Po pracy wreszcie prysznic! Trzeba porządnie wyszorować
resztki przyschniętej ziemi/trawy/siana i można przystępować do obiadu. Polecamy dynię jako alternatywę lub dodatek
do ziemniaków! Po obiedzie coś czytamy albo oglądamy film. Czasem też idziemy
pod dom naszych farmerów skorzystać z internetu. Po czym uciekamy przed
komarami. Komary są tutaj straszne.
Krwiopijcze, bardzo liczne i wszędobylskie. Nie wiem ile dziesiątek ugryzień
można by się naliczyć na naszych ciałach. Codziennie przybywa kilkanaście do
kilkudziesięciu nowych. Najwięcej przy plewieniu ogródka! Smarujemy się więc
Fenistilem, a ja w chwilach desperacji sięgam po okłady z mrożonego mięsa.
Działa!
Kładziemy się spać o 21, czasem padamy wcześniej... Tak oto spokojnie mija nam tutaj czas.
[Kurki]
[Nasz lunch często wyglądał tak: meat pie, czyli no takie ciasto z mięsem i do tego sos barbeque]
[Akcja: przewożenie bydlątek]
[To Kuba tak pokrzykuje:)]
[Nie lubię koni..-k.]
[Nasze cielaczki! Kochane prawda?]
[I całe stadko. Sztuk 103]
[Odpoczynek po ciężkim dniu:)]
Farma 2
Ostatnią
noc w NZ spędziliśmy na lotnisku (lot o 6 rano) i była to masakra. Tablica
informacyjna jasno mówiła o tym, że obsługa lotniska ‘aktywnie zniechęca’ do
nocowania na lotnisku (! – jasne, że nie chcą, żeby na lotnisku zrobiła się
noclegownia, ale nie wystarczyłoby sprawdzić ludziom bilety na poranne loty?!),
w związku z tym nie można np. położyć się na ziemi w swoim śpiworku, tylko
trzeba siedzieć na niewygodnych siedzeniach, przy drzwiach, gdzie jest zimno.
Obsługa rzeczywiście reaguje błyskawicznie na wszelkie naruszenie zasad i jak
tylko Kuba po jakimś czasie podjął próbę zwinięcia się na podłodze zaraz przy
krzesłach, pojawił się pan i bardzo
uprzejmie wybił mu z głowy ten pomysł. Owinęliśmy się więc w nasze kocyki i
próbowaliśmy spać wyginając się na siedzeniach w różnych pozycjach, z których
każda niewygodna. Wstaliśmy o 4.00 w
sumie z ulgą :) i poszliśmy na samolot.
Wylądowaliśmy
w Brisbane trochę połamani. Mimo ciasno zaplanowanych transferów, udało nam się
zdążyć na nasz pociąg do Rockhampton. Remont torów wydłużył nam trochę podróż i
dołożył przesiadkę.
piątek, 18 kwietnia 2014
Punakaiki czyli skały naleśnikowe
To już ostatni etap naszej podróży po Nowej Zelandii. Po
nocy spędzonej w aucie pojechaliśmy zobaczyć jedną z większych atrakcji w okolicy – Pancake
Rocks (czyli skały naleśnikowe ;). Szalejące fale Morza Tasmana wydrążyły w wapiennych skałach większe i
mniejsze dziury i cieśnikni. Nie dość, że naleśniki same w sobie są fajne, to
jeszcze przebijające się przez nie fale tworzą efekt buchającego gejzeru. Warto
było nadłożyć dla nich trochę kilometrów.
Zmiana scenerii
Z Wanaki ruszyliśmy na zachodnie wybrzeże. Droga tam
prowadzi przez najniższą z trzech przełęczy przez Alpy Południowe, przełęcz
Haast. Trasa do przejechania tego dnia była dość krótka, więc robiliśmy po
drodze przystanki na różne krótkie spacery.
[Blue Pools, gdzie
jeden z naszych hostów zabiera ponoć couchsurferów i każe im skakać do wody.
Sam też chciałem skoczyć, ale nie było dobrego miejsca na to...]
niedziela, 6 kwietnia 2014
W drodze i w Wanace
18-19.03
Mniej więcej w tym momencie naszej wycieczki zdaliśmy
sobie sprawę, że jeśli chcemy trzymać się planu i objechać całą Wyspę
Południową, to będziemy się musieli porządnie pospieszyć. Więc zmieniliśmy plan
na bardziej zrelaksowany. I tak przecież tutaj wrócimy ; )
W drodze na północ zatrzymaliśmy się na lunch w jednym z
przydrożnych rezerwatów. Dowiedzieliśmy się z tabliczki w nim, że 10%
powierzchni całej Nowej Zelandii jest chronionym obszarem dziedzidzctwa
światowego UNESCO! Wiecie, to ta sama kategoria ochrony, którą ma Rynek i jego
okolice w Krakowie...
To są podobno jakieś wybitnie prehistoryczne krzaczki i mchy, które się tutaj uchowały.
sobota, 5 kwietnia 2014
Wodospady i świetliki
17.03
Po szlaku Routeburn, w niedzielę wieczorem wróciliśmy do
Queenstown. Po mniej więcej półtora godziny jeżdżenia po hostelach, okazało
się, że wszystko jest zajęte do ostatka przed poniedziałkowym Dniem Św.
Patryka... No, to śpimy w aucie. Na szczęście, dobra kobieta – managerka zmiany
w hostelu – pozwoliła nam u nich wziąć prysznic i zjeść ciepły obiad : ) O
poranku, zaskakująco wyspani, ruszyliśmy na południe.
takie miejsca, ze stolikiem (a czasem też toaletą) można znaleźć często :)
poniedziałek, 31 marca 2014
Routeburn Track
15.03.
O
świcie ruszamy z Dunedin do Glenorchy koło Queenstown, skąd startuje nasz
szlak. W Queenstown mamy odebrać bilety – miejscówki do spania w domkach. Po
kilkunastu minutach w centrum (zatłoczonym niemiłosiernie), chcemy uciekać i
nie wracać, całe szczęście nie musimy nic więcej tam załatwiać. Wiele osób
porównuje Queenstown do Zakopanego – taka baza wypadowa w góry. Miasto znane
jest też jako stolica sporów ekstremalnych w Nowej Zelandii. W związku z tym
turystów masa. Klimat rzeczywiście trochę jak na Krupówkach tylko bardziej, o
wiele bardziej. Opócz tego, że jest pięknie położone (w górach, nad jeziorem)
zupełnie nie zachęca, żeby spędzić tam choć trochę więcej czasu niż potrzeba.
Wreszcie o 14 ruszamy na szlak. Droga do schroniska prowadzi
w większości przez las. Królestwo mchu. Bazylion różnych gatunków. Do tego
rzeka, wodospady i kilka mostów linowych. Świetne miejsce!
Subskrybuj:
Posty (Atom)