sobota, 19 kwietnia 2014

Praca na farmie, czyli o kurkach i krówkach

Wstajemy ok. 6 rano. Jemy śniadanie, zwykle owsiankę albo jajecznicę i tosty. Kawa obowiązkowo do tego. W tle radio serwuje stare przeboje (bardzo stare) przeplatane z nagła hitem Pink albo Katty Perry. W pracy jesteśmy od 7 lub 8.  

Naszym stałym obowiązkiem porannym jest zajmowanie się kurami. Jest ich dziesięć, trzeba im nasypać ziarna (a najpierw znaleźć ich miskę zakopaną gdzieś w sianie), wymienić wodę i zebrać jajka. Kurki nas kochają. Jak tylko zbliżamy się do kurnika, ustawiają się przy drzwiach i podskakują podekscytowane. Wprawdzie jak tylko biorę do ręki puszkę z ziarnem, żeby im nasypać, to trochę obawiam się, że z tego entuzjazmu wydziobią mi oko, ale z każdym dniem obawiam się mniej :) Raz nawet, kiedy miały dzień wychodnego i zaganiałam je wieczorem do kurnika, szły za mną posłusznie w rządku. Tak więc nasza relacja kwitnie!

A wracając do pracy, codziennie dostajemy jakieś zadania do wykonania. Plewienie ogródka, ściąganie drutu kolczastego z płotu, koszenie trawników, ustawianie stolików na sali weselnej, mycie krzeseł, sprzątanie, podcinanie gałęzi, cięcie drewna, mycie wodopojów dla krów z masy glonów.. Niedawno też pomagaliśmy Ryanowi przetransportować 103 cielaczki, właśnie oddzielone od mam, do ich nowej zagrody.  Biedaki płakały (ryczały i wyły) za mamami przez prawie 3 dni. I noce - wiemy, bo mieszkają niedaleko naszego domku. Odkąd tu zamieszkały naszym obowiązkiem jest zajmowanie się nimi.  Dwa razy dziennie dajemy im siano.  Jest to proces o tyle skomplikowany, że trzeba je najpierw przegonić z jednej zagrody do drugiej, załadować porcję siana, po czym zagonić z powrotem do zagrody pierwszej. A że,  póki co,  są ogólnie dość wystraszone, to trzeba postarać się przestraszyć je tylko troszkę. Na tyle,  żeby przemieściły się tam gdzie chcesz, ale nie za bardzo, żeby nie wpadły w panikę i nie zaczęły biec wpadając jedne na drugie, a ostatecznie w płot robiąc sobie krzywdę.

Dodatkowo stwierdzam, że powiedzenie 'stać jak krowa' jest bardzo zasadne. Stanie ci taka jedna z drugą normalnie w przejściu i ruch cielaków się tamuje, albo co gorsza zawraca i całą akcję trzeba powtarzać od początku.

W trakcie naszego dnia pracy mamy godzinną przerwę na lunch ok. 12.00. A potem druga tura pracy do ok. 17. Tutaj znów zabawa z cielakami w berka.

Po pracy wreszcie prysznic! Trzeba porządnie wyszorować resztki przyschniętej ziemi/trawy/siana i można przystępować do obiadu.  Polecamy dynię jako alternatywę lub dodatek do ziemniaków! Po obiedzie coś czytamy albo oglądamy film. Czasem też idziemy pod dom naszych farmerów skorzystać z internetu. Po czym uciekamy przed komarami.  Komary są tutaj straszne. Krwiopijcze, bardzo liczne i wszędobylskie. Nie wiem ile dziesiątek ugryzień można by się naliczyć na naszych ciałach. Codziennie przybywa kilkanaście do kilkudziesięciu nowych. Najwięcej przy plewieniu ogródka! Smarujemy się więc Fenistilem, a ja w chwilach desperacji sięgam po okłady z mrożonego mięsa. Działa!

Kładziemy się spać o 21, czasem padamy wcześniej... Tak oto spokojnie mija nam tutaj czas.

[Kurki]





[Nasz lunch często wyglądał tak: meat pie, czyli no takie ciasto z mięsem i do tego sos barbeque]


[Akcja: przewożenie bydlątek]



[To Kuba tak pokrzykuje:)]

[Nie lubię koni..-k.]

[Nasze cielaczki! Kochane prawda?]

[I całe stadko. Sztuk 103]

[Odpoczynek po ciężkim dniu:)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz