niedziela, 20 kwietnia 2014

Ta ostatnia niedziela...

13 kwietnia, niedziela

Dzisiaj niezbyt przyjemny wpis o tym jak szybko i niespodziewanie może się zmienić sytuacja, w której jesteście. W naszym przypadku zmienić na gorsze, przynajmniej patrząc z obecnej perspektywy. Całe szczęście, wszystko kończy się przyzwoicie. Otóż, zostaliśmy zwolnieni/ wyrzuceni(?) z naszej farmy.
Około południa przyszedł do nas Ryan i z uśmiechem na ustach pyta, jak tam wesele (przy którym wczoraj pracowaliśmy) i taka tam gadka szmatka. Po czym mówi, że wiecie co, bo teraz pada i tak w ogóle to nie bardzo mamy dla was zajęcie, więc nie będziemy was już potrzebować. To zastanówcie się,  co chcecie robić dalej,  mogę was jutro podwieźć do miasta jakby co...

Długą chwilę nie mogliśmy uwierzyć w to,  co mówi i że dobrze go rozumiemy.  NAPRAWDĘ mamy zwijać się  z farmy, NAPRAWDĘ musimy przearanżować nasze plany (wszystkie bilety kupione, pociągi, samoloty..) i NAPRAWDĘ mamy to zrobić z dnia na dzień!  Nie mówiąc o tym, że nie mamy pojęcia bladego, na jakie plany mielibyśmy je przearanżować.
Generalnie beznadzieja. Wprawdzie umawialiśmy  się z nimi na 6 tygodni, ustalając nasze daty przyjazdu i powrotu razem z innymi warunkami naszego pobytu, ale okazało się to nie mieć większego znaczenia.

'To przemyślcie sobie, jakie macie inne opcje i do zobaczenia jutro rano pewnie, bo dzisiaj nas raczej nie będzie w domu popołudniem' i uśmiech.  Żadnego 'przepraszam, że taka głupia sytuacja... ', ani 'czy możemy wam jakoś pomoc to ogarnąć?'.

No tego się nie spodziewaliśmy! Po pierwszym szoku i fali złości na to wszystko (O! Co się naprzeżywaliśmy, to nasze) udało nam się wypracować jakiś plan działania. Zadzwoniliśmy do trzech farm w 'okolicy' (dwie 1000 km stąd, jedna 450 km), które kilka miesięcy temu nas chciały, w nadziei, że nadal będą nas chcieć. I mieliśmy nieprawdopodobnego fuksa, bo jedna z nich (ta najbliższa) w ciągu pół godziny dała nam znać, że możemy przyjechać.
Tak wiec historia kończy się dobrze, choć trudno powiedzieć, żeby szczęśliwie.

Z innego poziomu, ciekawe, z jakim totalnym zdziwieniem oboje nasi farmerzy patrzyli na nas, kiedy na te wieści nie reagowaliśmy hasłem typu 'no worries', tylko wręcz dawaliśmy znać, że to nam nie pasuje i tak, realnie stwarza problem. Ryan chyba próbował powiedzieć to za nas,  powtarzając z uśmiechem w kółko 'you're gonna be fine'. W związku z tym zastanawiam się, na ile w kulturze 'No worries' istnieje przyzwolenie na przeżywanie i okazywanie takich negatywnych emocji, jak złość, żal czy smutek. Moje zastanowienie pozostaje na razie bez choćby najmniejszej odpowiedzi, bo za mało danych.

A wracając do tego, co robimy ze sobą przez najbliższe 3 tygodnie, przed wylotem do USA. Póki co, plan jest taki, że przez najbliższy tydzień zostajemy w Rockhampton, bo nasza nowa farma może nas przyjąć dopiero po Wielkanocy. Poza tym, zanim wyjedziemy, chcemy zrobić to, po co tu przyjechaliśmy, czyli zobaczyć rafę koralową i może wybrać się na farmę krokodyli. Tak wiec szykuje się nam niespodziewany tydzień skumulowanych atrakcji. Jak tylko przestaniemy być źli, to może nawet się na to ucieszymy.


Ale, wracając do początku wpisu, fakt, że sytuacja może się tak nagle i zasadniczo zmienić i to bez naszego wpływu,  może zarówno wprawiać w niepewność, jak i dawać nadzieję. Bo kto wie, czy nie pojawi się w naszym życiu z nagła coś fajnego? I tym pozytywnym akcentem żegnam się z wami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz