sobota, 19 kwietnia 2014

Farma 2

Ostatnią noc w NZ spędziliśmy na lotnisku (lot o 6 rano) i była to masakra. Tablica informacyjna jasno mówiła o tym, że obsługa lotniska ‘aktywnie zniechęca’ do nocowania na lotnisku (! – jasne, że nie chcą, żeby na lotnisku zrobiła się noclegownia, ale nie wystarczyłoby sprawdzić ludziom bilety na poranne loty?!), w związku z tym nie można np. położyć się na ziemi w swoim śpiworku, tylko trzeba siedzieć na niewygodnych siedzeniach, przy drzwiach, gdzie jest zimno. Obsługa rzeczywiście reaguje błyskawicznie na wszelkie naruszenie zasad i jak tylko Kuba po jakimś czasie podjął próbę zwinięcia się na podłodze zaraz przy krzesłach, pojawił się pan i  bardzo uprzejmie wybił mu z głowy ten pomysł. Owinęliśmy się więc w nasze kocyki i próbowaliśmy spać wyginając się na siedzeniach w różnych pozycjach, z których każda niewygodna.  Wstaliśmy o 4.00 w sumie z ulgą :) i poszliśmy na samolot.

Wylądowaliśmy w Brisbane trochę połamani. Mimo ciasno zaplanowanych transferów, udało nam się zdążyć na nasz pociąg do Rockhampton. Remont torów wydłużył nam trochę podróż i dołożył przesiadkę.



 Znaleźliśmy się więc na stacji kolejowej w Rockhampton dość zmęczeni i  nie wiedząc gdzie właściwie jesteśmy (stacja kolejowa jakoś nie w centrum miasta jak to zwykle bywa), ani dokąd mamy iść. Chyba po Nowej Zelandii już nam zabrakło zasobów na planowanie czegokolwiek. Wiedzieliśmy tyle, że potrzebujemy znaleźć jakieś miejsce do spania. Niedziela wieczór, wszystko zamknięte, właśnie zrobiło się ciemno i stacja kolejowa szybko pustoszała. Wyglądało to przez chwilę niezbyt ciekawie. Całe szczęście znaleźliśmy przyjaznego kierowce autobusu, który zapytany o hostel, zabrał nas prawie na miejsce, bo miał po drodze. Ach, dobry, dobry człowiek :)

Z  hostelu  odebrała nas Niki, nasza nowa farmerka. Tak oto znaleźliśmy się na naszej drugiej farmie w Australii (http://www.hendersonpark.com.au/). Farma znajduje się w stanie Queensland, znanym z wysokiej wilgotności powietrza i wysokich temperatur. No jest rzeczywiście zupełnie inaczej niż w Almercie. Generalnie zielono, drzewa, trawa i maaasa różnego rodzaju stworzeń (żaby, gekony, jaszczurki, robaki i robaczki, gąsienice; podobno też sporo węży i trochę pająków, krokodyli w okolicy nie ma - uff). Kangury też są, ale nie rzucają się tak w oczy. 

Farma sama w sobie też jest inna, bo tutaj hoduje się krowy, a nie owce. Poza tym na jej terenie znajduje się kilka domków wypoczynkowych i sala weselna nad rzeką, gdzie organizowane są różne uroczystości (co tydzień mają tutaj przynajmniej jedno wesele, a kalendarz do 2015 r. zajęty).

Nasi gospodarze są kilka lat starsi od nas, mają 11-miesięczną córeczkę. Bardzo fajni, konkretni ludzie. Jak przyjechaliśmy była powódź - padało przez trzy dni. Wszędzie mokro, warunki dla żab i komarów znakomite. W związku z pogodą Ryan (nasz gospodarz) wyposażył nas w gumiaki. Podał mi parę, z której zaczęłam zakładać lewy but, a Ryan wziął prawy i odwrócił, żeby wytrzepać resztki siana. Z buta wypadła duża, zielona ropucha! Serio! Dobrze, że nie zaczęłam ubierać butów od prawej nogi... Brr

Nasza praca, póki co, jest odłożona na ‘kiedy przestanie padać’, bo w deszczu nie da się zrobić wielu rzeczy, którymi będziemy się zajmować. Tym razem czeka nas wiele zadań związanych z farmianym życiem: koszenie, ucinanie gałęzi, pomoc w zajmowaniu się zwierzętami, naprawianie płotów..

Mieszkamy w osobnym domku - starym, drewnianym,  bardzo fajnym.  W radiu zwykle gra country albo stare przeboje z lat 20. Klimat fantastyczny. Nasz domek zachwycił nas od pierwszego wejrzenia :)





W pierwszych dniach naszego pobytu Ryan zabrał nas na zaganianie bydła:
Podjeżdżamy do krów, otwieramy bramę zagrody. Krowy łażą sobie kilkadziesiąt metrów od nas, nie bardzo się nami przejmując. 
Ryan woła ‘ Come on girls, come on!’, a one… słuchają go i idą! Tak po prostu! Wiedzą, że chce je zaprowadzić w miejsce z dobrą świeża trawą. 
Niestety, nie na każdym etapie są takie posłuszne i Ryan robi różne machinacje naszym rangerem (pojazdem na kształt zabudowanego kłada, tylko 3-osobowe i jakieś bardziej stabilne). Poza tym pies pasterski wymiata! Jest niezwykle posłuszny i skuteczny.

Pomagaliśmy też Ryanowi naprawiać płot. Podczas jazdy kontrolnej wokół jednej z zagród spotkaliśmy dingo polującego na krowy(!) i Ryan próbował go... się go pozbyć, ale się nie udało. Wieczorem pojechaliśmy we trójkę na polowanie na dingo - Kuba świecił reflektorem po okolicy, ja otwierałam bramy, Ryan prowadził i wszyscy wypatrywaliśmy świecących, zielonych oczu dingo. Nie znaleźliśmy :(

Tak więc zapowiada się bardzo fajnie, ale też dość pracowicie.

[To jest Ochroniarz. Siedział przed naszymi drzwiami praktycznie bez ruchu przez .. długo]



[Diva, tutejszy pies pasterski. Najsympatyczniejszy zwierzak na farmie]

[Powiedziano nam, że to Christmas beetle, czyli żuk bożonarodzeniowy. Nie jestem pewna czy słusznie. Może ktoś z was wie?]

[Gniazdo mrówek w liściu palmowym]

[Oto Henryk, mieszkał u nas w łazience przez chwilę. Odkąd go poznaliśmy, wszystkie jaszczurki to henryki, ewentualnie heńki jeśli bardzo małe]

[A to mikro-żabka, pełno takich wokół. Zwykle mają tak od 1-3cm długości. U nas w domku zazwyczaj znaleźć je można wieczorami w kuchni, ale przebywają też w łazience i czasem w pokoju]



[b]


1 komentarz:

  1. Jej, ile wrażeń! Gratuluję odwagi, ja to chyba jestem cienias. Dajcie znać jak się dzieli domek z zabkami.

    OdpowiedzUsuń