poniedziałek, 19 maja 2014

Lindy w Los Angeles i Hollywood

No i znaleźliśmy się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. 
W Los Angeles naszym hostem jest Kari, dziewczyna która tak jak my tańczy lindy hop. W związku z tym byliśmy bardzo chętni, żeby pójść razem potańczyć. I poszliśmy: jak się okazało na dużą imprezę swingową organizowaną w stulecie urodzin nieżyjącego już Frankiego Manninga, legendarnego tancerza, który w latach 80. razem z kilkoma innymi osobami zapoczątkował 'drugą erę swingu'. Na imprezie obecny był syn Frankiego i wielu świetnych tancerzy. 

[Z dedykacją dla Swing'n'Sway :) ]


18.05 (niedziela)
Czas na Hollywood! 



Pojechaliśmy na Hollywood Boulevard, który okazuje się być okrutnie długą ulicą. Przeszliśmy się po Aleji Sławy (Walk of Fame), gdzie znajduje się ponad 2400 gwiazd, dotarliśmy do Teatru Chińskiego Graumana, przed którym znajdują się betonowe odciski stóp i dłoni gwiazd Hollywood. 


[Aleja Sławy..]






[Ten samochód miał na sobie prawie wszystko łącznie z małą fontanną na dachu]

[Co można znaleźć w sklepie z pamiątkami]

[Pełno tutaj postaci z filmów i bajek, z którymi można sobie zrobić zdjęcie. Tylko Spiderman jakiś taki smutny]

[Teatr Chiński]



[Dla Siostry :*]

[Kuba ubrał się odpowiednio]


Fajnie było to wszystko zobaczyć, ale powiem wam, że nie robi jakiegoś spektakularnego wrażenia. Po Hollywood ruszyliśmy do Beverly Hills zobaczyć domy bogatych ludzi :) Jechaliśmy głównie wzdłuż Mulholland Drive, skąd pięknie widać okolice. Bardzo fajne miejsce, w sumie rozumiem dlaczego ludzie chcą tam mieszkać :) Ale samych domów oczywiście za bardzo nie widzieliśmy, bo wszystko schowane w krzakach i za wielkimi żywopłotami. Kursują tutaj wycieczki, gdzie przewodnik obwozi turystów po Beverly Hills, wyjaśniając jaka sława mieszka w którym miejscu. Nie wiem czy to jakaś specjalna atrakcja, ale chętnych jest sporo i co chwilę mijamy taki busik wypełniony ludźmi.






[Pagani Zonda. Wyprodukowano ich w sumie mniej niż 200, a kosztują mniej więcej 1,5 mln dolarów. Aha. - k]

Kolejny punkt programu to Santa Monica. Dużo ludzi, sporo ulicznych artystów różnej maści, energia jakaś żywsza niż w Los Angeles. Zdecydowanie bardziej nam się tu podoba. 



[Trzej bracia, 17,15 i 12 lat]







[Przy plaży w Santa Monica]

 [Dziki tłum na molo]

[Sieć restauracji zainspirowana Forrestem Gumpem, pierwsza restauracja została otwarta w 1996 r w Monterey. Właścicielem firmy jest Viacom,który równocześnie zarządza Paramount Pictures.]

 [W ramach atrakcji turystycznej, można dać się złapać panu na huśtawce]

[Plaża w Santa Monica]

[Wesołe miasteczko na molo]

[Tutaj kończy się historyczna droga numer 66 prowadząca stąd aż do Chicago. Przemierzymy jej fragment w ciągu następnych dni jadąc do Wielkiego Kanionu]

[Kolejna atrakcja turystyczna]

Jeszcze fajniejszym miejscem okazało Venice. Na plaży ludzie różnie poubierani i ufryzowani, co chwilę mija nas ktoś na deskorolce, ludzie śpią pod palmami. Generalnie dość wyluzowane miasteczko. 




[Skate park nad oceanem]


Na koniec trafiliśmy na imprezę na plaży. Kilka osób spotkało się, żeby pobębnić na różnych instrumentach, a wokół nich zaczął narastać tłumek tańczących i pokrzykujących. Impreza urosła do sporych rozmiarów, tak że aż cztery radiowozy stanęły wokoło zaniepokojone.



[b]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz