Wstajemy rano, wita nas świt, jemy śniadanko patrząc na
jaśniejące niebo. Jeździmy sobie po okolicy, poznajemy nowe miejsca – trudno o
lepszą pracę! Jedziemy na rowerkach, słońce świeci, prawie cały czas piękna
pogoda. Co jakiś czas widzimy uciekającą przed nami parkę kangurów (zwykle właśnie
parkę - albo duży z małym, lub po prostu dwa). Albo stado owiec, które do
pewnego momentu uważnie nas obserwuje, po czym jedna z nich nagle rusza, a
reszta za nią w dzikim, owczym pędzie. Po niebie przelatują różne ptaki –
najbardziej lubię szare papugi z różowymi brzuchami – są dość duże i uroczo
skrzeczą. Ziemia jest inna niż nasza,
miejscami pięknie czerwona, ale nie
wszędzie. Jednym z głównych punktów przebiegających często wzdłuż i w poprzek
naszych tras jest wyschnięta rzeka pełna wyrośniętych eukaliptusów. Farma jest
oddalona od cywilizacji (jest tylko jeden sąsiad dość blisko, bo 25 km stąd),
można wsłuchiwać się w ciszę pustkowia. Cudownie!
Taa, jasne. Upał zaczyna się już od rana. Czasem już ok.
godziny 10 dobija do 40 stopni.
Praktycznie od momentu kiedy wsiadasz na rower towarzyszą ci muchy
(mniejsze nieco od naszych, ale zdecydowanie bardziej upierdliwe). Muchy są
totalnie bezczelne – próbują wleźć do wszystkich możliwych otworów ciała w
okolicy twarzy. Nie mają oporów przed wpakowaniem się pod okulary i przed
próbami ochłodzenia odnóży w twoich
gałkach ocznych. Odganianie ich ręką zwykle
działa, ale nie zawsze. Niektóre nie bardzo się boją, trzeba je strącić, dopiero
wtedy odlatują. Często przy gwałtownych próbach odgonienia muchy dostajesz
własną dłonią w policzek. Nie mówiąc już o tym jak szybko brudzą się okulary,
które co chwila dotykasz strącając z nich muchy. Muchy chodzące po zewnętrznej
stronie okularów są spoko – do tego dość szybko się przyzwyczajasz.
Kiedy wokół twojej twarzy buszują muchy,do twoich stóp próbują
się dorwać kłujące rośliny,które dążą do
tego, żebyś na swoich skarpetkach przeniósł ile się da kłujących nasion. Czasem
udaje im się też przyczepić do skóry wbijając się w nią (nie za mocno, ale
odczuwalnie).
Tak, szlaki często prowadzą wzdłuż wyschniętej rzeki..
pełnej kamieni i piasku. Cudownie się jeździ po takim podłożu, nie ma co.
Musisz włożyć sporo siły w pedałowanie, żeby rower nie zatrzymał się w miejscu
i trzymać mocno kierownicę, żeby koła nie skręcały na piasku i nie odbijały się
od ruchomych kamieni.
A teraz dodaj sobie do tego muchy, które wciąż krążą wokół
twojej twarzy i kłujące krzaki, w które wjeżdżasz, kiedy zbaczasz ze ścieżki.
Mucha obija ci się o rzęsy albo o wewnętrzną stronę nozdrza i nie ma rady – odruch każe potrząsnąć mocno głową, albo energicznie zacząć machać przynajmniej jedną ręką, żeby odgonić te wstrętne dziady. A właśnie potrzebujesz obu rąk, żeby nie wyrypać się razem z rowerem o kamień i przynajmniej jednego oka, żeby ten kamień zobaczyć
Mucha obija ci się o rzęsy albo o wewnętrzną stronę nozdrza i nie ma rady – odruch każe potrząsnąć mocno głową, albo energicznie zacząć machać przynajmniej jedną ręką, żeby odgonić te wstrętne dziady. A właśnie potrzebujesz obu rąk, żeby nie wyrypać się razem z rowerem o kamień i przynajmniej jednego oka, żeby ten kamień zobaczyć
Nie muszę chyba dodawać, że biorąc pod uwagę krążące wokół
głowy małe dziady,o „ciszy pustkowia” możesz zapomnieć...
[oset, wersja australijska, ten całe szczęście nie jest specjalnie rozprzestrzeniony]
[owcza ścieżka, jedna z dróg, którymi się poruszamy - te krzaczki nazywają tutaj salt bush]
[nasionka tego dziadostwa można znaleźć później w różnym zaskakujących miejscach, np. w pościeli:/ ]
[dziesięć małych owieczek.... nie wiadomo co je zjadło, groza wisi w powietrzu]
Przygoda! a w Krakowie początki wiosny i śpiewają ptaki:).
OdpowiedzUsuńNo słyszeliśmy, że w Polsce ocieplenie. U nas właśnie chłodniej przez ostatnie dni, bo równowaga w przyrodzie musi być ;)
OdpowiedzUsuń