Pobudka po 6.00. Śniadanko (płatki, tościk), kawa (a co! :)).
Smarowanie kremem przeciwsłonecznym. Dużo wody do plecaka i ruszamy na rowery.
Jedziemy, sprawdzamy trasę na mapie, robimy notatki.
Spotykamy kangury, owce i różne ptaki(papugi!) :). Słońce świeci coraz bardziej.
Wracamy koło 12.
Prysznic. Jemy coś (jajecznica, tościk, kawa2..).
Zwykle później siadamy do komputera u Shane i przekminiamy
trasy, zaznaczając je na mapce (w największy upał staramy się pracować w jej
domu, gdzie jest klimatyzacja :).
Później obiad u nas (mamy swoją,wspólną z Niemcami,
kuchnię) albo Shane zaprasza do siebie.
Już robiliśmy wspólnie barbie (czyli, że grilla – od barbeque), pizzę, a
dzisiaj idziemy na lasagne.
Spać ok 22.30.
Gorąco cały czas, ale da się żyć. Prysznic min. 2 razy
dziennie. Shane ma też za domem basen (taki nie w ziemi tylko na ziemi, ekhm,
no taki kategorię wyżej niż dmuchany, no wiecie). Możemy sobie z niego
korzystać i nawet jesteśmy zachęcani, więc trochę korzystamy :). Kilka minut w
chłodnej wodzie po powrocie z naszej przejażdżki naprawdę robi dobrze :)
Tak więc żyjemy tu w miarę normalnie, nie jemy kangurzych
ogonów na śniadanie, ani wędzonego krokodyla na lunch. Trochę pracujemy trochę
odpoczywamy. Oglądamy sobie Friends-ów do obiadu. Tylko jak chodzimy po
bardziej podejrzanych terenach, to tupiemy, żeby odstraszyć potencjalne węże.
Tak na wszelki wypadek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz