Dziś po raz pierwszy jedziemy autobusem. Oczywiście
klimatyzowany, wygodny.
Z Adelajdy do Port Augusta, ponad 4 godziny jazdy. To
już ostatnia prosta przed naszą farmą. Wita nas uśmiechnięty kierowca,
zapowiada się miła podróż. Jedziemy. Za
szybą świeci słońce, piękna pogoda (gorąco), po obu stronach drogi ścierniska,
tutaj już po żniwach, raz na czas pojawia się spichlerz na zboże. Co jakiś czas
widać stado krów chowających się w cieniu eukaliptusów. Krowy jak krowy, tyle
że w większości czarne. Tym to musi być gorąco. Kierowca podgwizduje i
podśpiewuje do piosenek z radia typu ‘złote przeboje’. Jeden refren niżej, drugi
wyżej, chórki falsecikiem. Co jakiś czas zagaduje do starszej pani siedzącej w
pierwszym rzędzie zwracając się do niej per ‘young lady’. Kiedy ta lekko
pokasłuje, kierowca stwierdza, że to przez wodę, którą pije. Powinna się napić piwa!
Zatrzymujemy się na przystanku w miejscowości Snowtown.
SNOWtown?! Kierowca wyjaśnia nam, że to od nazwiska założyciela (John Snow! ;]).
Kiedy ruszamy dalej kolejny raz pyta ‘No to gdzie teraz jedziemy?’ i próbuje
nas nabrać, że w Port Augusta się nie zatrzymujemy... Kawalarz ;)
Zagaduje do starszej pani w pierwszym rzędzie. Pani z trzeciego coś dopowiada. Pan z czwartego zagaduje panią z trzeciego, pani z trzeciego zagaduje nas ‘Skąd jesteście, dokąd jedziecie?’ :)
Zagaduje do starszej pani w pierwszym rzędzie. Pani z trzeciego coś dopowiada. Pan z czwartego zagaduje panią z trzeciego, pani z trzeciego zagaduje nas ‘Skąd jesteście, dokąd jedziecie?’ :)
Dotarliśmy na miejsce, to była bardzo fajna podróż :) Nasz
farmer miał nas stąd odebrać, ale plany się nieco zmieniły. Był tutaj dziś rano
i zarezerwował nam motel. Odbierze nas jutro rano. Ok, prześpimy się w motelu,
no problem.
Zgłaszamy się do motelu. Pan wydaje nam kluczyk i małą butelkę
mleka. Patrzymy zdziwieni - to do kawy, reszta jest już w pokoju. Trzeba
wypełnić jeszcze formularz śniadaniowy – co chcemy dostać i na którą godzinę.
Mają nam dostarczyć do pokoju. Do wykorzystania 8 dolarów, nadwyżkę trzeba
dopłacić. Więc zamawiamy jeden zestaw jajko+bekon na spółkę. Pokój motelowy
fajny: czysty, przyjemny. Nie taki jak
na wielu amerykańskich filmach, bleh. Jest mały aneks kuchenny. Jest łazienka.
Internetu nie ma – płatny (6 dolarów za godzinę!!).
Jutro startujemy na farmie. Trochę jesteśmy podekscytowani, trochę się obawiamy. Prawie każdy Australijczyk, któremu mówiliśmy, że się tam wybieramy reagował szeroko otwartymi oczami i komentarzem w stylu ‘No to tam dopiero będzie gorąco’. Przełykam głośno ślinę.
[b]
Dzisiaj przyłączę się do pisania z krótką informacją o
regionie, gdzie przyjechaliśmy. Port Augusta znajduje się na szczycie długiej
zatoki wcinającej się w ląd, i jest górnym czubkiem tzw. Iron Triangle, czyli
trójkąta tworzonego przez trzy przemysłowe miasta w regionie. Pozostałe dwa to
Wyhalla na zachodzie i Port Pirie na wschodzie. Pierwsze zajmuje się obróbką
rudy żelaza (to powiedziała nam pani z trzeciego rzędu), a drugie ołowiem. Ta
sama pani opowiadała, że pracujący tutaj licznie Grecy i Włosi mieli lepsze
wyniki niż inni w okresowych testach na zatrucie ołowiem z powodu diety bogatej
w czosnek. Nie przekonała mnie ;)
Rolą Pt Augusta jest zasilenie tego całego interesu, więc
przed miasteczkiem rozciągają się pola... transformatorów. Elektrownia jest
wielka i węglowa, a jak uczy nas Wysokie Napięcie, one nie są szczególnie
ekonomiczne i ekologiczne :) Z motelu, gdzie spimy widać tylko komin, z którego
wali ciemny dym; Australijczycy przyznają, że okolica trochę ucierpiała od
zanieczyszczeń.
Czuć tutaj w ogóle już inną atmosferę niż w Adelajdzie. W
drodze widzieliśmy naprawdę wielkie połacie buszu, i widać było, gdzie się palił
wcześniej tego lata. Miasta coraz rzadziej, i coraz mniejsze. Na drodze sporo
wielkich, 22-kołowych ciężarówek (to takie półtora tira). Na równie wielkich,
amerykańskich maskach mają tabliczki ‘road train’, i naprawdę robią wrażenie...
oddalamy się od cywilizacji.
[k]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz