Kilka dni po przyjeździe zauważyłem, że w jednej z szop
stoją motocykle – i to nie skuterki, tylko porządne motory do jazdy w terenie!
Podjarany, zapytałem więc oczywiście naszej gospodyni, czy mógłbym skorzystać. Próbowałem
jakieś 5 lat temu zrobić prawo jazdy na motor, ale po pierwszym nieudanym
podejściu do egzaminu nastała zima i ostatecznie nigdy do tematu nie wróciłem.
Mniej więcej jednak wiem, co z takim ustrojstwem robić ; )
Shane się zgodziła bez problemu, upewniając się tylko, że
mam kask, długie spodnie i ślad rozumu za pełnymi entuzjazmu oczami. Test
musiał wypaść pozytywnie, bo parę dni potem wsiadłem na maszynę! Tutaj wyszła
moja ...niepełna kompetencja motocyklowa ; ) Sprawdziłem wszystko, wcisnąłem
sprzęgło, nacisnąłem zapłon... i nic. Pokombinowalem moment, po czym jednak
musiałem wrócić do domu i skorzystać z pomocy Jacka, 11-letniego syna
gospodyni, który podszedł i z miną znawcy odpalił ‘na kopa’.
Potem było już tylko lepiej. Kilka zmian biegów,
przyspieszeń i hamowań, i wszystko szybko mi się przypominało. Jeśli ktoś z Was
prowadził kiedyś motor, to wie, jakie to uczucie. Odkręcasz manetkę gazu, i
czujesz całym sobą przyspieszenie. Sprzęgło, kolejny bieg, i to samo. Wibracje
od silnika przechodzą wszystko, i wiatr szumi wokół kasku.
Do tego pochmurny,ale jeszcze jasny i ciepły
wieczór. Wieje, i w odległości widać ciemne chmury, z których pada. Pod kołami
czerwona, gruntowa droga, lekko kręta i ginąca na horyzoncie we wzgórzach.
Wokół prawie nic, poza małymi, suchymi krzaczkami. Gdzieś z boku widać owce i
płot pastwiska. I tak można jechać, dopóki starczy paliwa w baku.
Chociaż nie jest to raczej najlepszy pomysł, bo później
byłby problem z powrotem do cywilizacji ; )
[k]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz