1.02 sobota
Po piątkowym zachłyśnięciu się intensywnym życiem miasta (głównie
street artem i muzykami ulicznymi, którzy wciąż czekają na swój wpis),
chcieliśmy sobie bardziej na spokojnie zobaczyć co ciekawsze turystyczne
zakątki miasta.
Zaczęliśmy od Victoria Market, który wg przewodnika miał
‘wabić kolorami i zapachami’. Owszem, wabił - na tyle skutecznie, że była tam
naprawdę masa ludzi. Zapachy też miejscami były intensywne. Sekcja mięsna
wygoniła Beatę na zewnątrz w ciągu 10 sekund ;) Ja zostałem kupić kiełbaski (ostatecznie
smaczne), bo wcześniejsze cztery dni jechaliśmy na makaronie z sosem i naprawdę
chciałem zjeść jakieś mięso! Poza tym, sprzedawcy głośno i niezrozumiale
zachwalali swoje towary, a owoce były świeże i trochę tańsze niż w markecie. Co
ciekawe, zanim dotarliśmy do jakiegokolwiek jedzenia, trzeba było przejść przez
masę stoisk z... no generalnie wszystkim, od butów, przez wyroby skórzane, do
kostiumów księżniczek. Ogólnie niestety mało zachwycająco.
Lekko zawiedzeni, postanowiliśmy pójść do State Library of
Victoria. W międzyczasie zrobiło się bardzo goraco i jak doszliśmy na miejsce,
bardziej niż dalsze zwiedzanie kusił nas cień na trawniku przed budynkiem ;)
Spędziliśmy tam z godzinę, popijając najtańszą kawę w mieście – 1$ za kubek. I
była całkiem znośna! A jak już weszliśmy do środka... wow. Zobaczcie sami.
Mi się bardzo podobało, a Beata była zachwycona. Do takiego
miejsca chce się przychodzić.
Przy okazji, jednym z ciekawych miejsc, których wczoraj nie
odwiedziliśmy są Rialto Towers – 55-piętrowy biurowiec z kawiarnią na dachu.
Oczywiście chcieliśmy tam pójść; po wejściu do imponującego, marmurowego foyer
zaczęliśmy szukać wind. Przy jedynej, która jechała na 55 piętro spotkaliśmy
bardzo eleganckiego (i barczystego) pana w garniturze. Zapytany, grzecznie
odpowiedział: ‘Tak, ta winda jedzie do kawiarni. Ale, wiecie [tutaj z uśmiechem
spojrzał na nasze spodenki, sandały i plecaki], tam obowiązuje dress code...’
No to my się od-uśmiechneliśmy i poszliśmy dalej. No worries!
[k]
Wieczorem poznaliśmy Asię i Owena, u których zostaniemy
przez najbliższe kilka dni. Zostaliśmy ciepło przyjęci i zaproszeni na
wieczornego grilla J
Grill w Australii to chyba jedna z podstawowych rzeczy, którą każdy porządny
obywatel mieć powinien. I to nie taki mały pyrtek jak w Polsce, tylko porządne
urządzenie wielkości niemal dwóch kuchenek gazowych ;) Asia i Owen mieszkają tu
razem od 4 lat. Rozmawialiśmy sporo o codziennym życiu w Australii, ludziach, zwyczajach,
zaletach i wadach w porównaniu w innymi krajami, w których mieszkali ( a
doświadczeń mają sporo). Oboje mają dużą wiedzę i chętnie się nią dzielą, więc
świetnie nam się rozmawiało i dowiedzieliśmy się masy ciekawych rzeczy.
Melbourne rzeczywiście wydaje się być miastem, które zasługuje na miano Najlepszego miasta do życia.
Klimat jest naprawdę przyjazny (oczywiście zależy co kto
lubi). Przez jakiś czas w lecie są upały, ale biorąc pod uwagę ciepłe,
przyjemne wieczory i przyjazne temperatury przez cały rok (w zimie może być ok.
10-15 stopni, czyli mniej więcej nasza wiosna) jest naprawdę fajnie.
Świetnie funkcjonuje opieka socjalna i zdrowotna. Edukacja
jest na świetnym poziomie. Melbourne ma 9 uniwersytetów. University of
Melbourne jest na 27. miejscu w światowym rankingu uczelni wyższych (dla
porównania nasz Uniwersytet Jagielloński jest gdzieś na trzysetnym). Rząd
dofinansowuje obywatelom 75% kosztów studiów. Panuje ogólny egalitaryzm jeśli
chodzi o zarobki w różnych zawodach, więc rozwarstwienie społeczne pod względem
zamożności nie jest jakieś dramatycznie duże (w kontraście np. do USA). A
przyjazne nastawienie ludzi wokół sprawia, że żyje się przyjemniej i mniej
stresująco. Główną wadą, która przewijała się w naszych rozmowach jest to, że
Melbourne jest wielkie i żeby spotkać się ze znajomymi (którzy np. mieszkają po
drugiej stronie miasta) trzeba się strasznie najeździć. No i na rynku pracy wśród zawodów wysoko
wykwalifikowanych robi się ciasno i nie jest łatwo znaleźć tutaj pracę.
Pamiętajcie, wciąż wracamy do Polski ;) Ale Melboune nas
dość mocno zauroczyło. Piękne miasto w połączeniu z fajnymi, różnymi,
przyjaznymi ludżmi i ogólnym poczuciem zadbania o mieszkańca sprawia, że chce
się tu być. I przeszły nam po głowie
myśli o tym, że fajnie byłoby tutaj kiedyś pomieszkać trochę dłużej. Przyznaję,
że sami byliśmy tą myślą zaskoczeni.
W Australii każdy ze stanów ma swoje specyficzne hasło, które umieszcza na rejestracjach samochodowych. Tutaj brzmi ono „Victoria - the place to be” i coś w tym jest.
W Australii każdy ze stanów ma swoje specyficzne hasło, które umieszcza na rejestracjach samochodowych. Tutaj brzmi ono „Victoria - the place to be” i coś w tym jest.
[b]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz