Ostatnią
noc w NZ spędziliśmy na lotnisku (lot o 6 rano) i była to masakra. Tablica
informacyjna jasno mówiła o tym, że obsługa lotniska ‘aktywnie zniechęca’ do
nocowania na lotnisku (! – jasne, że nie chcą, żeby na lotnisku zrobiła się
noclegownia, ale nie wystarczyłoby sprawdzić ludziom bilety na poranne loty?!),
w związku z tym nie można np. położyć się na ziemi w swoim śpiworku, tylko
trzeba siedzieć na niewygodnych siedzeniach, przy drzwiach, gdzie jest zimno.
Obsługa rzeczywiście reaguje błyskawicznie na wszelkie naruszenie zasad i jak
tylko Kuba po jakimś czasie podjął próbę zwinięcia się na podłodze zaraz przy
krzesłach, pojawił się pan i bardzo
uprzejmie wybił mu z głowy ten pomysł. Owinęliśmy się więc w nasze kocyki i
próbowaliśmy spać wyginając się na siedzeniach w różnych pozycjach, z których
każda niewygodna. Wstaliśmy o 4.00 w
sumie z ulgą :) i poszliśmy na samolot.
Wylądowaliśmy
w Brisbane trochę połamani. Mimo ciasno zaplanowanych transferów, udało nam się
zdążyć na nasz pociąg do Rockhampton. Remont torów wydłużył nam trochę podróż i
dołożył przesiadkę.
Znaleźliśmy się więc na stacji kolejowej w
Rockhampton dość zmęczeni i nie wiedząc
gdzie właściwie jesteśmy (stacja kolejowa jakoś nie w centrum miasta jak to
zwykle bywa), ani dokąd mamy iść. Chyba po Nowej Zelandii już nam zabrakło
zasobów na planowanie czegokolwiek. Wiedzieliśmy tyle, że potrzebujemy znaleźć
jakieś miejsce do spania. Niedziela wieczór, wszystko zamknięte, właśnie
zrobiło się ciemno i stacja kolejowa szybko pustoszała. Wyglądało to przez
chwilę niezbyt ciekawie. Całe szczęście znaleźliśmy przyjaznego kierowce
autobusu, który zapytany o hostel, zabrał nas prawie na miejsce, bo miał po
drodze. Ach, dobry, dobry człowiek :)
Z hostelu
odebrała nas Niki, nasza nowa farmerka. Tak oto znaleźliśmy się na
naszej drugiej farmie w Australii (http://www.hendersonpark.com.au/). Farma znajduje się w stanie
Queensland, znanym z wysokiej wilgotności powietrza i wysokich temperatur. No
jest rzeczywiście zupełnie inaczej niż w Almercie. Generalnie zielono, drzewa,
trawa i maaasa różnego rodzaju stworzeń (żaby, gekony, jaszczurki, robaki i
robaczki, gąsienice; podobno też sporo węży i trochę pająków, krokodyli w
okolicy nie ma - uff). Kangury też są, ale nie rzucają się tak w oczy.
Farma
sama w sobie też jest inna, bo tutaj hoduje się krowy, a nie owce. Poza tym na
jej terenie znajduje się kilka domków wypoczynkowych i sala weselna nad rzeką, gdzie
organizowane są różne uroczystości (co tydzień mają tutaj przynajmniej jedno
wesele, a kalendarz do 2015 r. zajęty).
Nasi gospodarze są kilka lat starsi od nas, mają 11-miesięczną córeczkę.
Bardzo fajni, konkretni ludzie. Jak przyjechaliśmy była powódź - padało przez trzy dni. Wszędzie mokro,
warunki dla żab i komarów znakomite. W związku z pogodą Ryan (nasz gospodarz) wyposażył nas w gumiaki. Podał mi
parę, z której zaczęłam zakładać lewy but, a Ryan wziął prawy i odwrócił, żeby
wytrzepać resztki siana. Z buta wypadła duża, zielona ropucha! Serio! Dobrze,
że nie zaczęłam ubierać butów od prawej nogi... Brr
Nasza praca, póki co, jest odłożona na ‘kiedy przestanie padać’, bo w
deszczu nie da się zrobić wielu rzeczy, którymi będziemy się zajmować. Tym
razem czeka nas wiele zadań związanych z farmianym życiem: koszenie, ucinanie
gałęzi, pomoc w zajmowaniu się zwierzętami, naprawianie płotów..
Mieszkamy w osobnym domku - starym, drewnianym, bardzo fajnym. W radiu zwykle gra country
albo stare przeboje z lat 20. Klimat fantastyczny. Nasz domek zachwycił nas od
pierwszego wejrzenia :)
W pierwszych dniach naszego pobytu Ryan zabrał nas na zaganianie bydła:
Podjeżdżamy do krów, otwieramy bramę zagrody. Krowy łażą sobie kilkadziesiąt metrów od nas, nie bardzo się nami przejmując. Ryan woła ‘ Come on girls, come on!’, a one… słuchają go i idą! Tak po prostu! Wiedzą, że chce je zaprowadzić w miejsce z dobrą świeża trawą.
Podjeżdżamy do krów, otwieramy bramę zagrody. Krowy łażą sobie kilkadziesiąt metrów od nas, nie bardzo się nami przejmując. Ryan woła ‘ Come on girls, come on!’, a one… słuchają go i idą! Tak po prostu! Wiedzą, że chce je zaprowadzić w miejsce z dobrą świeża trawą.
Niestety, nie na każdym etapie są takie posłuszne i Ryan robi różne machinacje naszym rangerem (pojazdem na kształt zabudowanego kłada, tylko 3-osobowe i jakieś bardziej stabilne). Poza tym pies pasterski wymiata! Jest niezwykle posłuszny i skuteczny.
Pomagaliśmy też Ryanowi naprawiać płot. Podczas jazdy kontrolnej wokół jednej z zagród spotkaliśmy dingo polującego na krowy(!) i Ryan próbował go... się go pozbyć, ale się nie udało. Wieczorem pojechaliśmy we trójkę na polowanie na dingo - Kuba świecił reflektorem po okolicy, ja otwierałam bramy, Ryan prowadził i wszyscy wypatrywaliśmy świecących, zielonych oczu dingo. Nie znaleźliśmy :(
Tak więc zapowiada się bardzo fajnie, ale też dość pracowicie.
[To jest Ochroniarz. Siedział przed naszymi drzwiami praktycznie bez ruchu przez .. długo]
[Diva, tutejszy pies pasterski. Najsympatyczniejszy zwierzak na farmie]
[Powiedziano nam, że to Christmas beetle, czyli żuk bożonarodzeniowy. Nie jestem pewna czy słusznie. Może ktoś z was wie?]
[Gniazdo mrówek w liściu palmowym]
[Oto Henryk, mieszkał u nas w łazience przez chwilę. Odkąd go poznaliśmy, wszystkie jaszczurki to henryki, ewentualnie heńki jeśli bardzo małe]
[A to mikro-żabka, pełno takich wokół. Zwykle mają tak od 1-3cm długości. U nas w domku zazwyczaj znaleźć je można wieczorami w kuchni, ale przebywają też w łazience i czasem w pokoju]
[b]
Jej, ile wrażeń! Gratuluję odwagi, ja to chyba jestem cienias. Dajcie znać jak się dzieli domek z zabkami.
OdpowiedzUsuń