Wstajemy ok. 6 rano. Jemy śniadanie, zwykle owsiankę albo
jajecznicę i tosty. Kawa obowiązkowo do tego. W tle radio serwuje stare
przeboje (bardzo stare) przeplatane z nagła hitem Pink albo Katty Perry. W
pracy jesteśmy od 7 lub 8.
Naszym stałym
obowiązkiem porannym jest zajmowanie się kurami. Jest ich dziesięć, trzeba im
nasypać ziarna (a najpierw znaleźć ich miskę zakopaną gdzieś w sianie),
wymienić wodę i zebrać jajka. Kurki nas kochają. Jak tylko zbliżamy się do
kurnika, ustawiają się przy drzwiach i podskakują podekscytowane. Wprawdzie jak
tylko biorę do ręki puszkę z ziarnem, żeby im nasypać, to trochę obawiam się,
że z tego entuzjazmu wydziobią mi oko, ale z każdym dniem obawiam się mniej :)
Raz nawet, kiedy miały dzień wychodnego i zaganiałam je wieczorem do kurnika,
szły za mną posłusznie w rządku. Tak więc nasza relacja kwitnie!
A wracając do pracy, codziennie dostajemy jakieś zadania do
wykonania. Plewienie ogródka, ściąganie drutu kolczastego z płotu, koszenie
trawników, ustawianie stolików na sali weselnej, mycie krzeseł, sprzątanie,
podcinanie gałęzi, cięcie drewna, mycie wodopojów dla krów z masy glonów..
Niedawno też pomagaliśmy Ryanowi przetransportować 103 cielaczki, właśnie oddzielone od mam, do ich nowej
zagrody. Biedaki płakały (ryczały i
wyły) za mamami przez prawie 3 dni. I noce - wiemy, bo mieszkają niedaleko
naszego domku. Odkąd tu zamieszkały naszym obowiązkiem jest zajmowanie się
nimi. Dwa razy dziennie dajemy im
siano. Jest to proces o tyle skomplikowany,
że trzeba je najpierw przegonić z jednej zagrody do drugiej, załadować porcję
siana, po czym zagonić z powrotem do zagrody pierwszej. A że, póki co,
są ogólnie dość wystraszone, to trzeba postarać się przestraszyć je
tylko troszkę. Na tyle, żeby przemieściły
się tam gdzie chcesz, ale nie za bardzo, żeby nie wpadły w panikę i nie zaczęły
biec wpadając jedne na drugie, a ostatecznie w płot robiąc sobie krzywdę.
Dodatkowo stwierdzam, że powiedzenie 'stać jak krowa' jest
bardzo zasadne. Stanie ci taka jedna z
drugą normalnie w przejściu i ruch cielaków się tamuje, albo co gorsza zawraca
i całą akcję trzeba powtarzać od początku.
W trakcie naszego dnia pracy mamy godzinną przerwę na lunch
ok. 12.00. A potem druga tura pracy do ok. 17. Tutaj znów zabawa z cielakami w
berka.
Po pracy wreszcie prysznic! Trzeba porządnie wyszorować
resztki przyschniętej ziemi/trawy/siana i można przystępować do obiadu. Polecamy dynię jako alternatywę lub dodatek
do ziemniaków! Po obiedzie coś czytamy albo oglądamy film. Czasem też idziemy
pod dom naszych farmerów skorzystać z internetu. Po czym uciekamy przed
komarami. Komary są tutaj straszne.
Krwiopijcze, bardzo liczne i wszędobylskie. Nie wiem ile dziesiątek ugryzień
można by się naliczyć na naszych ciałach. Codziennie przybywa kilkanaście do
kilkudziesięciu nowych. Najwięcej przy plewieniu ogródka! Smarujemy się więc
Fenistilem, a ja w chwilach desperacji sięgam po okłady z mrożonego mięsa.
Działa!
Kładziemy się spać o 21, czasem padamy wcześniej... Tak oto spokojnie mija nam tutaj czas.
[Kurki]
[Nasz lunch często wyglądał tak: meat pie, czyli no takie ciasto z mięsem i do tego sos barbeque]
[Akcja: przewożenie bydlątek]
[To Kuba tak pokrzykuje:)]
[Nie lubię koni..-k.]
[Nasze cielaczki! Kochane prawda?]
[I całe stadko. Sztuk 103]
[Odpoczynek po ciężkim dniu:)]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz