13 kwietnia, niedziela
Dzisiaj niezbyt przyjemny wpis o tym jak szybko i
niespodziewanie może się zmienić sytuacja, w której jesteście. W naszym
przypadku zmienić na gorsze, przynajmniej patrząc z obecnej perspektywy. Całe
szczęście, wszystko kończy się przyzwoicie. Otóż, zostaliśmy zwolnieni/
wyrzuceni(?) z naszej farmy.
Około południa przyszedł do nas Ryan i z uśmiechem na ustach
pyta, jak tam wesele (przy którym wczoraj pracowaliśmy) i taka tam gadka
szmatka. Po czym mówi, że wiecie co, bo teraz pada i tak w ogóle to nie bardzo
mamy dla was zajęcie, więc nie będziemy was już potrzebować. To zastanówcie
się, co chcecie robić dalej, mogę was jutro podwieźć do miasta jakby co...
Długą chwilę nie mogliśmy uwierzyć w to, co mówi i że dobrze go rozumiemy. NAPRAWDĘ mamy zwijać się z farmy, NAPRAWDĘ musimy przearanżować nasze
plany (wszystkie bilety kupione, pociągi, samoloty..) i NAPRAWDĘ mamy to zrobić
z dnia na dzień! Nie mówiąc o tym, że
nie mamy pojęcia bladego, na jakie plany mielibyśmy je przearanżować.
Generalnie beznadzieja. Wprawdzie umawialiśmy się z nimi na 6 tygodni, ustalając nasze daty
przyjazdu i powrotu razem z innymi warunkami naszego pobytu, ale okazało się to
nie mieć większego znaczenia.
'To przemyślcie sobie, jakie macie inne opcje i do
zobaczenia jutro rano pewnie, bo dzisiaj nas raczej nie będzie w domu
popołudniem' i uśmiech. Żadnego
'przepraszam, że taka głupia sytuacja... ', ani 'czy możemy wam jakoś pomoc to
ogarnąć?'.
No tego się nie spodziewaliśmy! Po pierwszym szoku i fali
złości na to wszystko (O! Co się naprzeżywaliśmy, to nasze) udało nam się
wypracować jakiś plan działania. Zadzwoniliśmy do trzech farm w 'okolicy' (dwie
1000 km stąd, jedna 450 km), które kilka miesięcy temu nas chciały, w nadziei, że
nadal będą nas chcieć. I mieliśmy nieprawdopodobnego fuksa, bo jedna z nich (ta
najbliższa) w ciągu pół godziny dała nam znać, że możemy przyjechać.
Tak wiec historia kończy się dobrze, choć trudno powiedzieć,
żeby szczęśliwie.
Z innego poziomu, ciekawe, z jakim totalnym zdziwieniem
oboje nasi farmerzy patrzyli na nas, kiedy na te wieści nie reagowaliśmy hasłem
typu 'no worries', tylko wręcz dawaliśmy znać, że to nam nie pasuje i tak,
realnie stwarza problem. Ryan chyba próbował powiedzieć to za nas, powtarzając z uśmiechem w kółko 'you're gonna
be fine'. W związku z tym zastanawiam się, na ile w kulturze 'No worries'
istnieje przyzwolenie na przeżywanie i okazywanie takich negatywnych emocji,
jak złość, żal czy smutek. Moje zastanowienie pozostaje na razie bez choćby
najmniejszej odpowiedzi, bo za mało danych.
A wracając do tego, co robimy ze sobą przez najbliższe 3
tygodnie, przed wylotem do USA. Póki co, plan jest taki, że przez najbliższy
tydzień zostajemy w Rockhampton, bo nasza nowa farma może nas przyjąć dopiero
po Wielkanocy. Poza tym, zanim wyjedziemy, chcemy zrobić to, po co tu
przyjechaliśmy, czyli zobaczyć rafę koralową i może wybrać się na farmę
krokodyli. Tak wiec szykuje się nam niespodziewany tydzień skumulowanych
atrakcji. Jak tylko przestaniemy być źli, to może nawet się na to ucieszymy.
Ale, wracając do początku wpisu, fakt, że sytuacja może się
tak nagle i zasadniczo zmienić i to bez naszego wpływu, może zarówno wprawiać w niepewność, jak i
dawać nadzieję. Bo kto wie, czy nie pojawi się w naszym życiu z nagła coś
fajnego? I tym pozytywnym akcentem żegnam się z wami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz