poniedziałek, 10 lutego 2014

Ludzie w Melbourne

Podróżując na drugą stronę kuli ziemskiej możesz wyobrażać sobie, że trafisz do świata zupełnie innego niż ten, który znasz. Inny klimat, budynki, ludzie - zaskakująco poubierani, mający ciekawe zwyczaje... Wszystko powinno być do góry nogami. A nie jest. 
Na pierwszy rzut oka Melbourne przypomina duże europejskie miasto. Architektura i zwyczaje są mocno zakorzenione w kulturze brytyjskiej.  Na ulicy spotkać można ludzi różnych kolorów skóry i różnych narodowości (choć najbardziej w oczy rzucają się azjaci). W mieście jest masa kawiarni i lunchbarów. Jedzenie włoskie, meksykańskie, chińskie, kebab, McDonald’s, Hungry Jack’s (tak tutaj nazywa się Burger King). Specyficznie australijskich knajp jakoś nie widać. W parkach można spotkać bardzo dużo ludzi biegających, jeżdżących na rowerze, uprawiających jogę i jakieś różne fitnessy.

Ludzie sprawiają wrażenie otwartych, tolerancyjnych i przyjaznych. Kilka razy zdarzyło się nam, że podszedł do nas ktoś z pytaniem czy nam pomóc. Po prostu.
- Thank you. - No worries. Uśmiech i idziemy dalej.
Wchodzisz do sklepu, a tu Cześć, jak się masz? I uśmiech.
Kopniesz kogoś niechcący w tramwaju – uśmiech.  Spoko.
Wynika to z pewnej umowy społecznej, jest jakąś formą konwencji, jak ktoś bardzo chce to można się doszukiwać w tym sztuczności... Ale przyjemnie się w takim otoczeniu chodzi po mieście, jedzie pociągiem, czy kupuje bułki. 

Jak ktoś się do ciebie uśmiecha to niekoniecznie chce ci coś sprzedać ew. cię poderwać. Uśmiecha się po prostu. Młody, stary, pracownik, sprzedawca, przechodzień. Można też spokojnie patrzeć ludziom w oczy (odkrycie!) bez obawy, że naskoczy na nas zajawiony greenpeacowiec czy ulotkarz, który czychał na nieuważną osobę, aby złapać jej spojrzenie.

[ Krishnowcy chodzo i śpiewajo]


Panuje tutaj ogólne nastawianie na klienta i jego potrzeby. Wszyscy wydają się dbać o to, żebyś był dobrze poinformowany i sprawnie załatwił, co masz do załatwienia. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć tylko o pierwszych wrażeniach i pomocnych osobach w punktach informacji, czy pracownikach komunikacji miejskiej, bo z innych instytucji nie korzystaliśmy. Ale z naszych rozmów z Asią i Owenem wynika, że sytuacja wygląda podobnie w innych miejscach. A jak się z takiego środowiska przyjedzie do Polski to mogą cię zaskoczyć np. starsze panie materalizujące się przed tobą w kolejce na poczcie ;)
Nie ma też społecznego przyzwolenia dla klientów na zarzucanie pretensjami pani w okienku. Obie strony takiej interakcji wydają się wyluzowane i życzliwe.

Nie odnajdą się tutaj wojownicy kolejkowi.W Australii nie ma tej spiny ‘zajmowania miejsc’. Jesteś pierwszy, to wchodzisz pierwszy i jeszcze się uśmiechną do ciebie, mimo że oczekiwałeś zawistnego spojrzenia`;)
A w Adelajdzie na przystankach autobusowych to się nawet w kolejkę ustawiają(!). Autobus podjeżdża dokładnie na początek kolejki, a pasażerowie jeden po drugim wsypują się do środka.



I jeszcze na koniec szczypta egalitaryzmu. Australijczycy stawiają na równość, zarówno jeśli chodzi o zarobki (podobno nie są specjalnie różne pomiędzy zawodami), jak i ogólne podejście do siebie nawzajem (można spokojnie porozmawiać z profesorem, lekarzem czy ważnym politykiem i on będzie z tobą rozmawiał jak z człowiekiem, niezależnie od tego kim jesteś, jakie miejsce w hierarchii społecznej zajmujesz). (Być może wynika to z tego, że zdecydowana większość ich przodków przyjechała tu jako skazańcy, którzy żywią zazwyczaj pewną ...niechęć do establishmentu ; ) - Kuba)


Wiem, wiem.. brzmi trochę cukierkowo.. No cóż, nie powiem, podobają mi się te zwyczaje. 
Wnoszę o mniej spiny w życiu codziennym Polaka :)




5 komentarzy:

  1. Same dobre cechy, warto wcielać w Polsce! A zauważyliście jakieś wady spytam dla równowagi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie jesteśmy na razie na etapie pierwszego wrażenia(pozytywnego), jak przyjdzie czas na drugie, to może coś się pojawi. Jakby się czepić to można próbować tworzyć coś o powierzchowności kontaktów, takie small-talkie typu 'Jak się masz" 'Dobrze" niby nic nie wnoszą, ale ja uważam że są spoko.
      O! Bałagan mają w domach :) Wszyscy, u których mieszkaliśmy, z wyjątkiem Asi i Owena, mieli ekhm.. umiarkowanie czysto. Ale też wszyscy mieli w domach masę ludzi - dużo couchsurferów, więc pewnie tej obserwacji nie można generalizować.

      Usuń
    2. No, my też mieliśmy wrażenie że ten post taki 'polukrowany' ; ) Ale tak jak Beata pisze, ta ich fajność w dużej mierze polega na tym, że w przelotnych kontaktach z obcymi są dużo bardziej przyjaźni niż Polacy - i to robi naprawdę wielką różnicę. Nie trzeba się tak napinać, żeby coś załatwić albo się dowiedzieć, bo nie ma tej ściany nieufności pod hasłem 'czego ty ode mnie chcesz?' Bo jak ich poznać bliżej, to jak wszędzie - tu burak, tam bufon, a tamci są fantastyczni : )

      Usuń
  2. Śledzimy z Tychów, śledzimy...będzie wymiana komentarzy z Królikiem w sobotę. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super :) To bardzo nam miło.
      I my pozdrawiamy ciepło Tychy!

      Usuń