Dzisiaj wybraliśmy się na wycieczkę. Nasi gospodarze
pożyczyli nam auto, powiedzieli co, gdzie i kiedy zobaczyć, więc z samego rana
zebraliśmy nasze graty i ruszyliśmy lewą stroną drogi na wybrzeże. Pierwszy
postój, 50 km od farmy i już nad oceanem: Tin Can Bay i karmienie delfinów : )
[Mystique, samiec alfa lokalnej populacji indo-pacyficznych delfinów garbatych. Wzorki na skórze to ślady po zębach innych delfinów, z którymi walczył. Okazuje się, że życie takiego samca to nie bułka z sardynką]
[Wszyscy chętni mogli karmić delfinki, trzeba było tylko dobrze chwycić rybę i nie dać pazernym pelikanom jej zabrać]
[Charakterystyczny fotograficzny przysiad Pana Azjaty]
Z Tin Can Bay pojechaliśmy dookoła zatoki na Inskip Point. Jest to długi półwysep, gdzie autem z napędem na cztery koła można wjechać na plażę i pobawić się w piasku : ) My, po krótkim spacerze z parkingu, zobaczyliśmy dwóch panów robiących coś nietypowego. Okazało się, że łapali yabbies – podobno dobrą przynętę na ryby. Powiedzieli nam też, że niedaleko można zobaczyć kraby żołnierskie (soldier crabs). Jakoś nie uwierzyłem, jak mówili, że są ich tysiące... a były!
[Najpierw rurą trzeba zassać piasek, potem wypluć go na wierzch, i wydłubać z niego ewentualne yabbies...]
[...które wyglądają tak.]
[Nie mogliśmy uwierzyć, jak dużo jest tych krabów. Biegaliśmy za nimi po plaży dobre kilkanaście minut!]
[Krabik w procesie zakopywania się]
[A tutaj wyciągnięty z piachu na rękę:)]
[Taki mniej więcej panował klimat na Inskip Point. Rodziny z dziećmi, wędkarze, spacerowicze, wszyscy w wielkich autach.]
Ostatnim punktem programu był sandpatch, czyli plaża w głębi lądu, czyli taka minipustynia. Przekonaliśmy
się tam, że nazwa Rainbow Beach wzięła się od wielu odcieni piasku, które tam
można znaleźć (w oddali było widać też czerwony i żółty).
[Ach, jak biegnę.]
[To nie brudny piasek, to kolorki!]
[Z powrotem w Tin Can, przy plaży rosły palmy z takimi sprytnymi korzeniami. Pomagają im 'oddychać', kiedy drzewa są częściowo zalane]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz