piątek, 30 maja 2014

Vegas, babe!

Las Vegas jest absurdalne. Głównie w sposób, którego można się spodziewać – tłumy ludzi, kasyna, dzikie ilości automatów do gry, kelnerki tańczące na barze, na ulicy poprzebierani (lub porozbierani) ludzie pozujący do zdjęć. A z nieco bardziej zaskakującej strony: duża część tłumu jest mocno punkowa, zakolczykowana i wytatuowana, a duża część osób zbierających kasę na ulicy to bezdomni z kartonowymi tabliczkami. Co jakiś czas można spotkać jakiś wieczór panieński albo kawalerski, ludzie chodzą po ulicy z piwem w ręce, a najczęściej z wielkim plastikowym pojemnikiem drinkowym z rurką. Oczywiście wszystko świeci i mryga. Miasto budzi się do życia o zmierzchu, po części pewnie dlatego, że jest położone w środku pustyni i w dzień nie idzie wytrzymać spacerując po mieście. Nie spacerowaliśmy więc, tylko pojechaliśmy zobaczyć zbudowaną w latach 30.  wielką tamę Hoovera.



[Amerykanie nie dadzą ci zapomnieć w jakim kraju właśnie przebywasz :]





 [Widok na jezioro przy tamie]

Na wieczór wróciliśmy do miasta. Odwiedziliśmy dwa ważne punkty: Fremont Street Experience, czyli miejsce, w którym dzieje się to wszystko o czym pisałam wyżej i dużo bardziej ekskluzywne The Strip, czyli ulicę przy której znajdują się wielkie, bogate hotele z atrakcjami typu sztuczny wodospad, żywe flamingi, wodne show, wielki statek piracki, czy show z wybuchającym wulkanem.




[Heart Attack Grill – nazwa mówi sama za siebie. Tutaj osoby ważące powyżej 350 funtów (czyli ok 170 kg) jedzą za darmo]


 [Fremont Street Experience]




 [Jedną z atrakcji turystycznych jest zjazd na linie wzdłuż ulicy nad głowami wszystkich ludzi zgromadzonych na Fremont]



 [A to modliszka, o której pisałam ostatnio :)]




[Hotel Palazzo przy The Strip]

[To nie Wenecja, tylko hotel Venetian ze stylizowanym centrum handlowym poprzecinanym kanałami i mostkami – był też śpiewający gondolier ;)]




[Serio :)]


[Historyczny hotel Flamingo, jest trzecim obiektem wypoczynkowym wybudowanym przy Strip. Starsza wersja filmu Ocean's Eleven (z 1960 r.), i Miłość w Las Vegas zostały tutaj nakręcone]


[Wybuch wulkanu – show hotelu Mirage – naprawdę niezły :)]

Fajnie było zobaczyć to wszystko, pograć w ruletkę i w kości (i oczywiście przegrać), zobaczyć krupierów przerzucających żetony w jedną i w drugą stronę i poczuć klimat tego miasta. Ale mówiąc szczerze mnie ten klimat nie bardzo przekonuje. Nie chciałabym zostawać tam na dłużej, ani nie czuję żadnej potrzeby wracania. W moim odczuciu to nie jest miejsce, do którego się przyjeżdża. To jest miejsce, do którego się ucieka przed szarą codziennością. 



1 komentarz:

  1. to chyba takie miejsce do udawania, odkrywania swoich szalonych stron osobowości(co się lubią przebierać, lub brać ślub z Rachel po pijaku;)

    OdpowiedzUsuń