[Amerykanie nie dadzą ci zapomnieć w jakim kraju właśnie
przebywasz :]
[Widok na jezioro przy tamie]
Na wieczór wróciliśmy do miasta. Odwiedziliśmy dwa ważne
punkty: Fremont Street Experience, czyli miejsce, w którym dzieje się to
wszystko o czym pisałam wyżej i dużo bardziej ekskluzywne The Strip, czyli
ulicę przy której znajdują się wielkie, bogate hotele z atrakcjami typu
sztuczny wodospad, żywe flamingi, wodne show, wielki statek piracki, czy show z wybuchającym
wulkanem.
[Heart Attack Grill – nazwa mówi sama za siebie. Tutaj osoby
ważące powyżej 350 funtów (czyli ok 170 kg) jedzą za darmo]
[Fremont Street Experience]
[Jedną z atrakcji turystycznych jest zjazd na linie wzdłuż
ulicy nad głowami wszystkich ludzi zgromadzonych na Fremont]
[A to modliszka, o której pisałam ostatnio :)]
[Hotel Palazzo przy The Strip]
[To nie
Wenecja, tylko hotel Venetian ze stylizowanym centrum handlowym poprzecinanym
kanałami i mostkami – był też śpiewający gondolier ;)]
[Serio
:)]
[Historyczny hotel Flamingo, jest trzecim obiektem wypoczynkowym wybudowanym przy Strip. Starsza wersja filmu Ocean's Eleven (z 1960 r.), i Miłość w Las Vegas zostały tutaj nakręcone]
[Wybuch
wulkanu – show hotelu Mirage – naprawdę niezły :)]
Fajnie było zobaczyć to wszystko, pograć w ruletkę i w kości
(i oczywiście przegrać), zobaczyć krupierów przerzucających żetony w jedną i w
drugą stronę i poczuć klimat tego miasta. Ale mówiąc szczerze mnie ten klimat
nie bardzo przekonuje. Nie chciałabym zostawać tam na dłużej, ani nie czuję
żadnej potrzeby wracania. W moim odczuciu to nie jest miejsce, do którego się
przyjeżdża. To jest miejsce, do którego się ucieka przed szarą codziennością.
to chyba takie miejsce do udawania, odkrywania swoich szalonych stron osobowości(co się lubią przebierać, lub brać ślub z Rachel po pijaku;)
OdpowiedzUsuń