6.05
Jesteśmy w Sydney. Po nocy spędzonej na lotnisku (tym razem
wygodnie leżąc sobie na podłodze) dojechaliśmy do naszego hostelu. Po drodze
witały nas billboardy zwracające uwagę, żeby ostrożnie przechodzić przez ulicę,
a w radiu mówili, że autobus potrącił śmiertelnie przechodnia. ‘To już trzeci
taki wypadek w ciągu ostatnich 5 miesięcy’. No ok, będziemy uważać.
Okazuje się, że rzeczywiście kierowcy jeżdżą nie bardzo
zwracając uwagę na przechodniów - mają zielone, to jadą. A przechodnie łażą na
czerwonym jak im się podoba. Po krótkim spacerze wiemy dlaczego. Żeby doczekać
się na jedno zielone światło trzeba mieć sporo cierpliwości, a jeśli ktoś chce
przejść zgodnie z prawem całą drogę do pracy mijając kilkanaście przejść, to
chyba pretenduje do bycia świętym.
Sydney sprawia wrażenie bardzo przyjaznego, nowoczesnego
miasta. Bardzo przypomina klimat Melbourne, choć jest trochę bardziej.. jak by
to powiedzieć.. biznesowe. W Melbourne jest trochę więcej dziwnie poubieranych
ludzi, ogólnie ludzie bardziej radośni i twórczość kwitnie na ulicach. Tutaj
też, tylko mniej :)
I Azjatów jest również wielu, a jak Azjaci, to i Chinatown. Nie omieszkaliśmy więc wpaść tam na jedzenie. Domowej roboty noodle są pyszne!
Nocujemy w hostelu Jolly Swagman i jesteśmy zadziwieni warunkami (pozytywnie). W wielkim Sydney płacimy za nocleg o dolara mniej niż w małym Rockhampton ($26), a dodatkowo w cenie mamy śniadania i transfer z lotniska do hostelu (o wartości 14$)! Więc pod tym względem czad. Tylko w pokoju trafiły nam się dwie podróżne ‘dziunie hostelowe’, które charakteryzują się tym, że rozrzucają swoje ubrania i kosmetyki po całym pokoju, prowadzą nocny tryb życia i nie są zbyt przyjazne.
W naszych planach o mało co nie ominęliśmy Sydney. Mieliśmy tam być tylko na przesiadkę samolotową na Hawaje, ale postaraliśmy się znaleźć taki lot, który da nam szansę zobaczyć trochę miasto, skoro już tam będziemy. I zdecydowanie było warto.
[A w Sydney jesień...]
[Prosimy nie wchodzić do autobusu przez okno - :]]
[Pamiątka po protestach przeciwko zburzeniu Finger Wharf, czyli bardzo ładnej przystani obecnie otoczonej masą drooogich jachtów]
[Stare miasto, cześć zwana The Rocks, czyli miejsce gdzie pierwsza tura skazańców z Wielkiej Brytanii zaczęła zakładać swoją osadę]
[The Rocks]
[Jest i słynna opera w Sydney. Rzeczywiście ładna :), a obok Harbour Bridge, czyli most na który można wejść pieszo - na sam szczyt (oczywiście wykupując wcześniej niemiłosiernie drogi bilet]
[Miasto widziane z Ogrodu botanicznego]
[W ogrodzie botanicznym]
[W ogrodzie botanicznym- tych ptaków było sporo i można je spotkać w różnych częściach miasta]
[Już myśleliśmy, że opuścimy Australię i nie zobaczymy koali, a tu niespodzianka :) Siedział sobie przy wejściu do zoo i wcinał eukaliptusa]
[Dziwne stworzenie, którego nazwy nie pamiętam, a które ponoć jest popularnym zwierzątkiem domowym, bo nie jest bardzo wymagające opieki]
[Prawdziwy pies hipster]
[Odwiedziliśmy Museum of Contemporary Art. Po trudnej wizycie w krakowskim MOCAKu odzyskaliśmy wiarę we współczesną sztukę. Tutaj przynajmniej nikt nie sili się na wydumane interpretacje w opisach danego 'dzieła' wkładając ci do głowy jakie wybujałe znaczenia autor miał na myśli. Podłoga na zdjęciu jest cała ręcznie wyklejona z kolorowej taśmy klejącej.]
[A to dzielnica, w której mieszkamy - nocne życie kwitnie :) ]
[Popłynęliśmy do pobliskiego miasteczka Manly i spotkaliśmy tam smoki wodne - water dragons]
Ten liściasty stwór wygląda jak jakaś modliszka.
OdpowiedzUsuńNo właśnie też nam się tak skojarzyło, było podpisane jakąś inną dziwną nazwą, ale możliwe że jakoś z modliszką jest spokrewniony.
Usuń